niedziela, 30 lipca 2023

Rabczańskie reminiscencje sportowe. Część IV – sporty zimowe w 1934 roku (odc. 4/4)

Wielki sukces wędrówki narciarskiej „Skimki”

Druga wędrówka narciarska „Skimki ze zjazdem do Rabki uzyskała tego roku ogromny sukces. Dotychczas zgłoszono 15 drużyn po 4 osoby każda. Drużyny te przejdą koncentrycznym marszem z różnych punktów Tatr i Beskidów do Rabki, gdzie w sobotę odbędzie się zakończenie wędrówki, połączone z rozdaniem nagród ufundowanych prze dr. Zbigniewa Grabowskiego (puchar wędrowny), PZN (sprzęt turystyczny), Skimkę (narty), oraz firmę Wedel.

Ostatni termin zgłoszeń dziś w poniedziałek 19 bm. w południe, ze względu na konieczność wysłania dzienników podróży. Wędrówka rozpoczyna się definitywnie dnia 21 bm.

W związku z zakończeniem wędrówki, urządza komitet organizacyjny wycieczkę do Rabki. Wycieczka odbędzie się w 2 - ch grupach: wyjazd pierwszej grupy już w piątek dnia 23 bm. do N. Targu, nocleg na Kowańcu, rano 24 bm. podejście na Turbacz i zjazd do Rabki. Wyjazd drugiej grupy w sobotę 24 bm. wprost do Rabki o godz 14. Obie wycieczki korzystają z tanich ryczałtów. Ze względu na konieczność wcześniejszego przygotowania kwater, zgłoszenia na wycieczki wraz z opłatą przyjmuje do 20 bm. w godz. urzędowych sekretariat „Skimki” od 18 – 20, Kraków, Krowoderska 8.

Komitet wędrówki „Skimki” urządził w oknach wystawowych „Orbisu” w Krakowie wystawę nagród, ofiarowanych na drugą wędrówkę narciarską klubu.

Il. Ku. Codz., luty 1934 r

Zakończenie gwiaździstej wędrówki narciarskiej

 


Rabka, 24 lutego (Huk). W dniu dzisiejszym w godz. między 13 a 15 –tą poczęły przybywać pierwsze drużyny, biorące udział w drugiej narciarskiej wędrówce gwiaździstej, urządzonej przez sekcję narciarską YMKI – „Skimkę” w Krakowie.

Jako pierwsza przybyła drużyna oddziału akademickiego Związku Strzeleckiego, Andrychów, 2) YMCA Warszawa, 3) Związek Strzelecki Andrychów, 4) Drużyna niestowarzyszona w osobach: p. Królickiego, Kappe, Musiał, 5) Cracovia, Kraków, 6) Drużyna a) Podchorążych, Kraków, 7) Drużyna b) Podchorążych, Kraków, 8) Strzelec Nowy Sącz, 9) Skimka Kraków, 10) Skimka i SN PTT (komb), 11) YMCA Gdynia, 12) SN OZP Rabka. Drużyny te przybyły w czasie przepisanym. Jako trzynasta przybyła drużyna z Bielska, 14) Sokół, Nowy Sącz. Obie te drużyny ze względu na spóźnione przybycie zostały zdyskwalifikowane.

Zauważyć należy że kolejność przybycia nie stanowi o pierwszych miejscach zawodników. Po przybyciu zawodników, których badał dr. Nowosielski, rozpoczęły się obliczania czasu. Nagroda za najlepszą kondycję fizyczną przypadła drużynie Podchorążych z Krakowa.

Warunki śnieżne bardzo ciężkie, a to ze względu na odwilż tak, że zawodnicy słusznie twierdzili, że nie przybyli lecz „przypłynęli”.

Il. Kur. Codz., luty 1934 r.

 


S.N. Ogniska Związku Podhala
zdobyła puchar Skimki

Rabka, 25 lutego, (tel) W sobotę wieczorem komisja sędziowska dokonała obliczeń, w myśl których dwa pierwsze miejsca z tą samą ilością punktów zajęły: drużyna mieszana SN PTT Zakopane i Skimka (Kraków), – 335 punktów, oraz drużyna sekcji narciarskiej „Ogniska'' Związku Podhalan (Rabka) – 335 punktów.

Skład pierwszej drużyny pp.: M. Sandor, K. Dąbrowski, H. Litwin i P. Tarko.

Skład drużyny rabczańskiej pp.: Bala Jan, Bieś Jan, Borkowski Stanisław  i Czyszczoń Władysław

 

Zwycięski zespół II Narciarskiej Wędrówki Gwiaździstej
tzw. „Skimki”, w składzie – od lewej: Jan Bieś,
Stanisław Borkowski, Władysław Czyszczoń i Jan Bala – NAC


Trzecie miejsce zdobywa I drużyna szkoły podchorążych z Krakowa w osobach pp.: Poborski St., Lipiński Cz., Data Ant.. Czajka B. 332 pkt., 4) Skimka (Kraków) 331 pkt., 5) II drużyna Szkoły podchor. (Kraków) 322 pkt., 6) Związek Strzelecki, Andrychów 317 pkt., 7) Niestowarzyszeni, 8) Cracovia 315 pkt., 9) YMCA (Gdynia) 310 pkt., 10) Akademicki pododdział Zw. Strzeleckiego (Andrychów) 295 pkt., 11) YMCA (Warszawa)  282 pkt., 12) Sokół (N. Sącz) 280 pkt., 13) Studencki Klub Sportowy (N. Sącz) 277 pkt., 14) Sokół (Bielsko) 240 pkt. Razem doszło do mety 55 osób. (…).

Ponieważ drużyna mieszana, złożona z SN PTT (Zakopane) i Skimka (Kraków) otrzymała tę samą ilość punktów, co i drużyna SN OZP (Rabka), przeto komisja sędziowska przyznała puchar wędrowny drużynie rabczańskiej, a to z tego względu, że drużyna pierwsza złożona była z dwóch zespołów.

Podczas rozdania nagród przemówił do zebranych dr. Zbigniew Grabowski, poczem każdy z zawodników poszczególnych drużyn opowiadał o wrażeniach, odniesionych podczas 4 dniowej wędrówki. Na zakończenie imprezy odbyła się w salonach kasyna miejscowego w Rabce zabawa, która w miłym nastroju przeciągnęła się do rana.

Raz, dwa, trzy, luty 1934 i Il. Kur. Codz., luty 1934 r.

Dla wytrwałych, jeszcze jedna, bardzo ciekawa, bezpośrednia relacja uczestniczki rajdu gwiaździstego, członkini jednej z drużyn zmierzających na metę do Rabki trasą z Tatr.

Z wędrówki narciarskiej
czterech dniach z Hali Pysznej do Rabki
(Od własnego korespondenta „Kurjera Poznańskiego“)

W dniu 21 lutego wyruszyła nasza drużyna z Hali Pysznej, gdzie z wtorku na środę nocowaliśmy. Dzień był chmurny, mglisty, po graniach hulał silny wiatr, zanosiło się znowu na kurniawę. W ciężkim, kopnym śniegu sunęliśmy wolno ku Siwej Przełęczy, zmieniając co chwila torującego ślad.

Czasem przerwały się chmury i w dalekiej poświacie mignęły białe granie, wyszlifowane wiatrem. Dźwigaliśmy, prócz ciężkich, wyładowanych na cztery dni plecaków, linę i czekan, spodziewając się różnych niespodzianek na grani, którą prowadziła nasza trasa. Na Siwej chwila słońca, piekielne nawisy i względny spokój.

Nie zwlekając, ruszyliśmy wąską granją Siwych Turni, asekurując się liną i ciągnąc narty w rękach, a zapadając co chwila po pas i wyżej. Pod Starorobociańskim szersza i mniej zawalona śniegiem grań pozwalała na szybszy pochód; lina wróciła na ramię. Niestety zasnuło się znowu zupełnie i nie mogliśmy nadal podziwiać olbrzymich nawisów, ogromnego ośnieżenia i widoków. O godz. 12 stanęliśmy pod znakiem triangulacyjnym na szczycie Starorobociąńskiego Wierchu, 2170 m wysoko. Parę łyków „obroku“, złożonego z płatków owsianych na surowo, cukru, rodzynków i czekolady, i narada nad busolą, bo mgły waliły na nas kłębami.

Zmyliwszy grań, musieliśmy się cofać żmudnie z powrotem na szczyt. Wicher wzmagał się i pędził ku nam zadymkę śnieżną. A tu czeka nas jeszcze długa wędrówka graniowa przez Kończystą, Wołowiec i Rakoń! Jazda więc, przypinać deski i walić wdół, co sił, póki jeszcze względnie jasno!

Jedziemy prawie na oślep, tracąc się co chwila z oczu. Już na pięć, na trzy, na dwa kroki nie widać we mgle.

Przełęcz!

Gdzieś tu niedługo ma być szczyt Kończystej. Ktoś alarmuje fałszywą lawinę. Za chwilę urywa się podemną nawis, ostatniemu towarzyszowi bieleje twarz od mrozu, wicher strąca z grani i zsuwa po szreni razem z deskami. Od kurniawy robi się ciemno i groźnie...

Hop za grań! Już nie można znieść dotkliwego zimna i naporu wichury. Montujemy szybko kuchenkę wiatrową, by zagrzać herbaty. Ale potężna fala wichru zasypuje momentalnie kuchnię na pół metra grubo! Nic z tego. Znów łyk „obroku“ i marsz dalej. Co chwila rozcieramy sobie śniegiem bielejące twarze i skostniałe ręce. Odpinamy i przypinamy deski niezliczone ilości razy. Piekielny gwizd wichru przewala się po graniach, lodząc oczy i policzki, zasypując nas ostrym jak szpilki pyłem śnieżnym.

Jąrząbczy. Wołowiec, Rakoń – to jeden ciężki wysiłek w najfatalniejszej pogodzie. Nareszcie, nareszcie Długi Upłaz. Jak warjaci zjeżdżamy do Łatanej i Zuberskiej po oszronionem zboczu. Nie pytamy nic ... byle niżej, byle wyrwać się z objęć przeklętej kurniawy.

Wieczorem w .opuszczonem i zagrzanem przez nas schronisku buzuje się ogień, a czworo zgłodniałych wyrypiarzy wcina potężne porcje zapasów. Śpimy niespokojnie na twardych pryczach, bo co chwila trzeba się zrywać i dokładać do pieca, żeby nie marznąć, wszak niema nic do przykrycia.

Wczesny ranek zastaje nas na nogach w dolinie Zuberskiej. Suniemy w takiej samej kurniawie w dół doliny, z biegiem potoku w kopnych śniegach.

W pewnej chwili towarzysz nasz znika w białym nawisie, utworzonym nad wodą i trzeba wyciągać go liną! Humory nie opuszczają nas jednak ani na chwilę i śpiewanie nasze niesie się po przysiadłych pod naporem śniegu wspaniałych lasach. Zdążamy nad rzekę Orawę i na noc docieramy do Namestowa, poprzez lasy, wykroty, zręby, w utrapionej ciągle zadymce. Tu jest ciepło, dobre wino, tanie pomarańcze; używamy, śpiewamy, śpimy wspaniale.

Trzeci dzień – to wyrypa na Babią Górę W mglisty ranek czub jej góruje nad lasami, a długa i nudna wieś Rabcza wyprowadza nas wreszcie na znaczony szlak Babiogórski. Śnieg jest odwilżowy, ciężki; ciepło, zdejmujemy też z siebie ciągle to wiatrówki to swetry

 

Ile można wytrzymać zmagając się z siłami natury?

Kopiemy się w gęstym lesie i głębokim śniegu cierpliwie jak pociąg, złożony z czterech wagoników. Jeden wagonik jest żółty, drugi popielaty, trzeci bronzowy, a czwarty odbija silną czerwienią od bieli śnieżnej. To oczywiście kolory bluz naszych. Co kilka zakrętów holwegi, stop! i parę cząstek czeskich pomarańcz. Orzeźwiają cudownie w żmudnym marszu, który oblewa nas potem. Już las rzednie, z gałęzi przestają sypać się nam za kołnierze i na plecaki zwały śnieżne.

Otwierają się rozległe polany. Odpoczynek, posiłek i już dążymy dalej za słupkami, znaczonemi czerwono, ku rozsiadłemu stożkowi Babiej. Ale już widocznie od rana grasowały na niej mgły, bo za chwilę ogarnia nas biała ćma i zamyka wszelki widok. Zaczyna dąć i ziębić wiatr orawski.

Suniemy cierpliwie po wylodzonym stożku. Smreki coraz mniejsze i mniejsze, oblepione są zupełnie zlodowaciałym śniegiem i wyglądają jak przedziwne figurynki Żelazna tablica zapowiada schronisko za 10 minut, ale gubimy w nieprzebitej mgle słupki i szukamy go długo. Nareszcie, rozstawieni w tyralierę, szarżujemy na schronisko podszczytowe i wkrótce siedzimy w chłodnych jego ścianach.

Zaraz po posiłku zjazd ku Lipnicy. Wyświechtany wiatrem, pofalowany w lodowe bałwany wierzchołek Babiej zdobią poniżej przedziwne chochoły drzew lodowych. Mgła się drze i ukazuje daleki widok. Wszystko wygląda jak zastygła kraina arktyczna, jak zjawisko podbiegunowe.

Późno jest, za godzinę mrok, więc szusujemy wdół naoślep, choć niesie nas jak na potępienie. Wpadamy w las. w rąbanisko, w jar, potem w głęboką drożynę, przedziwnie krętą i po szyję pełną śniegu. Walimy się od czasu do czasu z trzaskiem desek.

Lipnica, mrok, szukanie drogi do Zubrzycy. I nareszcie o godz. 10 zasłużony odpoczynek w chacie góralskiej na słomie, po sutej kolacji nietylko z wędlinami, ale nawet rydzami w marynacie.

Czwarty i ostatni dzień zeszedł na pędzlowaniu w mokrym śniegu po pagórkach w kierunku Rabki. W południe taplaliśmy się deskami w żywej wodzie, a na niektórych odcinkach trzeba było nawet nieść deski z powodu błota. Od rana świeciło ciepłe słońce, a za nami widniał, jak stożek Fudżijamy, biały szczyt Babiej Góry, co tak nieprzychylnie przyjęła nas mgłami. Oj, nasłuchała się ona od nas, nasłuchała za to, że zakryła nam widok na Tatry!

W Rabce czekał nas zasłużony odpoczynek z wszelkiemi wygodami.           

Marja Sandoz

Kurjer Poznański, marzec 1934 r.


cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz