piątek, 10 października 2008

Wspomnienia inż. Jana Szadurskiego

Dzisiaj publikujemy fragment wspomnień inż. Jana Szadurskiego, administratora Zakładu Kąpielowego w Rabce. Publikowane przez nas wspomnienia dotyczą lat 1935-1939. Maszynopis udostępnił pan Antoni Szeląg, za co serdecznie mu dziękujemy!

Jan Szadurski
W 1934 roku opuszczam Litwinki. Obejmuję pierwszą swoją posadę jako nauczyciel fizyki, chemii i biologii w Gimnazjum Biskupa Pińskiego w Drohiczynie nad Bugiem. Uprawniał mnie do tego dyplom inżyniera rolnika, po ukończeniu SGGW w Warszawie oraz uprawnienia, wydane przez Kuratorium Okręgu Szkolnego w Brześciu nad Bugiem. Próbuję stanąć na własnych nogach. Moja córka, Maria ma już wtedy trzy latka. Ten epizodyczny rok mojego życia nie zasługiwał by na specjalne wspominanie, gdyby nie fakt posiadania uprawnień nauczycielskich, które zasadniczo wpłynęły na moje losy 1945 roku, przy organizowaniu szkoły polskiej w Jagerslust oraz w 1965 roku, gdy budowałem i otwierałem Zespół Szkół Rolniczych w Henrykowie k/Wrocławia.


W Jagerslust zjawił się, z dywizją gen. Maczka, mój były uczeń z Drohiczyna, ks. kapelan Marczuk, który zaświadczył, że jestem pełnoprawnym nauczycielem i on z moich rąk otrzymał maturę. Z kolei, to zaświadczenie, poświadczone przez „Misję Warszawską”. uprawniło mnie do otworzenia Henrykowa.

Zakład kąpielowy w Rabce
Od 1 lipca 1935 roku zaczynam pracę na stanowisku Administratora „Zakładu Kąpielowego Rabka – Zdrój”. Była to prywatna własność rodziny Kadenów, a dyrektorem, z ramienia „rady familijnej”, był dr. med. Kazimierz Kaden, współwłaściciel. Zakład był strukturą dosyć złożoną. Obejmował: 

1. Łazienki - wraz z towarzyszącymi urządzeniami jak inhalatorium, borowiny, hydroterapię, pijalnię solanki itp. 
2. Elektrownię - wraz z siecią wysokiego i niskiego napięcia, na terenie całej Rabki, Chabówki, Zarytego i Mszany Dolnej 
3. Lasy - Ponice i Krzywoń, o łącznej powierzchni 417 hektarów 
4. Wille - 22 obiekty mieszkalne 
5. Źródła solankowe - 5 źródeł ze zbiornikami 
6. Wodociągi - wraz z siecią zasilającą całą Rabkę 
7. Park Zdrojowy - o powierzchni 44 hektarów 
8. Ogrodnictwo - ogród kwiatowy i szklarnie 
9. Sieć ulic - na terenie całego Zdroju 
10. Parcele - o powierzchni 8 hektarów 
11. Bazary handlowe 
12. Urządzenia sportowo-rozrywkowe – korty tenisowe [zmieniane w zimie na lodowisko], tor saneczkowy, ogródek jordanowski itp.

Łazienki
Administracja wszystkich obiektów mieściła się w willi „Pod Trzema Różami”.

Willa Pod Trzema Różami
Obejmując to stanowisko miałem 27 lat i wykształcenie rolnicze. W Rabce znalazłem się trochę przypadkiem. Po zrobieniu dyplomu na SGGW i odbyciu służby wojskowej w podchorążówce w Nisku nad Sanem, znalazłem się z żoną i córką w Litwinkach, nie bardzo wiedząc co mam dalej robić. 

Ojciec nie chciał przeprowadzać podziału Litwinek i Ostrołówki pomiędzy trójkę dzieci, bo było to bardzo kosztowne, a do tego wysoce kłopotliwe, ze względu na przepisy, wynikające z reformy rolnej. Ja, jako młodszy syn, byłem bardziej predystynowany do urządzenia się poza Litwinkami, zwłaszcza, że mój starszy brat, Jerzy, nie miał ukończonych studiów wyższych z fizyki doświadczalnej, którą studiował na Uniwersytecie Warszawskim. Ziemiaństwo kobryńskie robiło mi co prawda duże awanse, bo zostałem wybrany Prezesem Związku Ziemian i Przewodniczącym Komisji Rozjemczej, ale to mnie nie bardzo urządzało. 

Zacząłem szukać zajęcia poza Litwinkami. Tak się złożyło, że mój kolega szkolny, Mieczysław Gordon, mgr. filzozofii, był nauczycielem w Drohiczynie i załatwił mi stanowisko nauczyciela od roku szkolnego 1934/35. W kilka dni po rozpoczęciu pracy w Drohiczynie, otrzymałem propozycję pracy w Rabce. Zaczęty rok szkolny musiałem przepracować, ale dr. Kaden zgodził się na mnie poczekać. Wypada mi tutaj wyjaśnić, że żona dr. Kadena, Helena z domu Wolańska, była spowinowacona z moją teściową. Tak to, na zasadzie „dziesiątej wody po kisielu”, uchodziłem w Rabce za powinowatego rodziny Kadenów. Praca układała mi się nadspodziewanie dobrze, dzięki osobie dr .Kadena oraz bardzo rozległemu i różnorodnemu polu działania.

Dr Kazimierz Kaden
Całość gospodarki była bardzo zaniedbana i zadłużona. Poprzedni zarząd zadłużył Rabkę na ok. 3,5 milionów złotych, co było niebagatelną kwotą. Rada familijna powołała, na stanowisko dyrektora, dr. Kadena i zaczęło się porządkowanie gospodarki i spłacanie zadłużenia. Do najbardziej istotnych oraz potrzebnych inwestycji należy zaliczyć: 

1. wiercenie nowego źródła solanki 
2. elektryfikacja Chabówki, Zarytego i Mszany Dojnej 
3. modernizacja elektrowni, poprzez zainstalowanie nowych agregatów 
4. przeprowadzenie 18 km linii wysokiego napięcia: Chabówka - Rabka - Zaryte - Mszana Dolna 
5. opracowanie planu gospodarczego dla Ponic i Krzywonia [plan 10-cio letni] 
6. doprowadzenie solanki do większych sanatoriów i ośrodków leczniczych 
7. zorganizowanie własnych warsztatów remontowo-konserwacyjnych 
8. utworzenie własnego transportu.

Droga do Zakładu kąpielowego
Niezależnie od tych kluczowych pozycji, trzeba było, cały ten rozległy teren mojego działania doprowadzić do sprawnego funkcjonowania. Postaram się, szkicowo, opisać ciekawsze momenty z mojej pracy w Rabce.

Zakład Kąpielowy, którego sezonowa frekwencja [1 maj - 30 wrzesień] wynosiła 29 do 30 tysięcy kuracjuszy, zaczynał odczuwać niedobór solanki. Chcąc wykorzystać wszystkie urządzenia oraz obsłużyć wszystkich pacjentów, trzeba było wywiercić dodatkowe źródło solanki.

Pijalnia
Wiercenie wykonano, w/g wskazań geologicznych, na parceli, naprzeciw urzędu pocztowego. Źródło nosi nazwę „Na Wyrzyskach” i ma głębokość ok. 270 metrów. Kosztowało ok. jednego miliona złotych i było wyposażone w agregaty firmy „Irgensol” z Nowego Jorku. W trakcie wiercenia, nastąpiła komplikacja. Przebito warstwę solankonośną i wiercono dalej. Brak solanki spowodował, że dalsze wiercenie zostało zahamowane i rozpoczęto demontaż urządzeń, bo wszystkie rury były miedziane, a więc stanowiły dużą wartość. W trakcie demontażu, gdy zmalała ostrożność robotników, nastąpił wybuch od niedopałka papierosa. Solanka buchnęła z ogromną siłą, na wysokość kilkudziesięciu metrów. Trzeba było szybko zrobić odpowiednie urządzenia ochronne. Wykonaliśmy szklaną obudowę, która prawdopodobnie stoi do dziś, a w każdym razie stała do 1947 roku. Jest to podstawowe źródło, dające 24 m3 solanki/dobę [1 m3 = 1 tona]. Po pewnym czasie zauważyliśmy, że kompresor w agregacie nie pracuje prawidłowo. Zadepeszowaliśmy do Irgensola, z prośbą o przyjazd montera. Po ustaleniu, w którym sektorze wystąpił defekt, przyjechał pracownik firmy i usunął usterkę. Poprosiłem go, aby przy okazji, sprawdził cały agregat. Odpowiedział mi, że jest specjalistą tylko od tego sektora. Gdyby coś się zepsuło w innym, przyjedzie kolega i naprawi. Wszystko było objęte gwarancją firmy, a obsługa była błyskawiczna. 

Przejmując administrację w 1935 roku, zastałem rozpoczęte prace przy budowie linii wysokiego napięcia [6 tys. Volt]. Był już wykonany odcinek, o długości 2 km, z Chabówki do Rabki Zdrój. Prace wykonywała zakopiańska firma montażowa. Zaproponowałem, aby zrezygnować z dalszej budowy na zasadzie umowy i wykonać pozostałych 16 km własnymi siłami. Obliczyłem, że dzięki temu koszt wykonania 16 km będzie taki sam jak budowa 2 km w ramach umowy. Przystąpiliśmy do robót. Dla mnie było to doświadczenie bardzo interesujące, ale równocześnie była też ogromna odpowiedzialność. Sprowadziliśmy z Wiednia inżyniera-projektanta, który wytrasował linię w terenie, kupiliśmy cały potrzebny sprzęt [drut miedziany, transformatory, izolatory, słupy impregnowane itp.] i rozpoczęła się budowa linii. Ja, całymi nocami, studiowałem najrozmaitsze podręczniki, aby orientować się w robotach, których nigdy w życiu nie robiłem. Oczywiście, nie obeszło się bez różnych groteskowych sytuacji.

Chabówka
Trasa linii elektrycznej przebiegała przez szereg prywatnych parceli i trzeba było uzyskać, od wszystkich właścicieli, zezwolenia na budowę oraz ustalić czynsz, za zajęcie miejsca, na którym miał stać słup. Jeden z górali w Zarytem był tak nieustępliwy, że wpędził krowę, w rozpoczęty wykop, żeby uzyskać dogodniejsze dla siebie warunki. Jakież było, po dziesięciu latach, moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, iż właśnie on ożenił się z moją rabczańską gosposią, a pozatym jest stryjem dyrektora szkoły. Wspominaliśmy, po wojnie, tą krowę.

Dalsza trasa przechodziła przez dobra Raba Niżna, należące do hrabiego Chomentowskiego. Staruszek liczył sobie wówczas ponad 80 lat, ale trzymał się dziarsko i nie dopuszczał do głosu syna „smarkacza”, mającego 60 lat. Pertraktacje z nim były dość osobliwe, pamiętając, że ja wtedy miałem 27 lat. W rezultacie, kupiliśmy u hrabiego sporą ilość sośniny na elektryfikację niskiego napięcia, na odcinku Rabka - Zaryte. Mszana Dolna leżała na terenie, należącym do hrabiny Krasińskiej. Kupiliśmy u niej słupy, na elektryfikację niskiego napięcia całej Mszany Dolnej. Dla obu majątków były to transakcje bardzo korzystne.

W trakcie robót elektryfikacyjnych, w 1936 roku, nastąpiła powódź i Raba wylała tak szeroko, że zatopiła niemal cały teren, przewidziany pod budowę linii elektrycznej. Słupy wysokiego napięcia, rozwiezione w pobliże miejsc, gdzie miały być zakopane, zaczęły pływać i była obawa, że jeżeli trafią w główny nurt Raby, to spłyną bezpowrotnie. Zaalarmowany sytuacją, zmobilizowałem co i kogo się dało i ruszyliśmy w ślad za pływającymi słupami. Z poczty w Zarytem zatelefonowałem do dyrektora Fabryki konserw w Mszanie, aby na moście w Mszanie Dolnej, zorganizował jakoś ewentualne wyławiane słupów. Gdy, po sprawdzeniu całej trasy, dojechałem do Mszany, zastałem na moście cały oddział Ochotniczej Straży Pożarnej, pod dowództwem dyrektora Dubowego, który jak się okazało, był jej komendantem. Strażacy, uwiązani na specjalnych linach, zwisali z mostu, kilka metrów nad wodą, zaopatrzeni w uchwyty do łapania, płynących słupów. Na szczęście, skończyło się tylko na „ćwiczeniach”, bo zatopione słupy znaleźliśmy poza głównym nurtem rzeki.

Fabryka konserw w Mszanie Dolnej
Sowicie wynagrodziliśmy Mszanę za jej gotowość niesienia pomocy. Gdy późnym wieczorem wróciłem do Rabki, zastałem w domu dr. Kadena uspokajającego moją rodzinę. Notabene byłem wtedy chory i miałem 40 stopni gorączki. Po zakończeniu całej linii oraz urządzeń towarzyszących, nastąpił emocjonujący moment podjęcia decyzji o podłączeniu całości do naszej elektrowni. Decyzję tą podjąłem w Mszanie, dając, telefonicznie, polecenie elektrowni w Rabce. W chwilę potem obserwowałem morze świateł nad miastem. Miałem satysfakcję z dobrze wykonanej roboty. 

Dołączenie do naszej elektrowni kilku miejscowości, wymagało zwiększenia jej mocy produkcyjnej. Zamontowaliśmy więc kilka dodatkowych agregatów Diesla, kupionych w Stoczni Gdańskiej. Elektrownia była wyposażona w szereg agregatów o większej mocy, tak, że można było dostawiać odpowiednie, kolejne agregaty, w zależności od potrzeb poboru mocy. Elektrownia nie mogła mieć jałowych przebiegów. Była przecież własnością prywatną. Podaję oczywiście tylko kluczowe elementy, pomijając szczegóły exploatacji.

W zakładzie kąpielowym w Rabce
Równolegle do robót elektryfikacyjnych, przystąpiłem do porządkowania gospodarki lasami Ponice i Krzywoń. W Polsce obowiązywała ustawa o planowej gospodarce leśnej, niezależnie od tego czy lasy były własnością prywatną czy państwową. Ustawa nakazywała aby każdy obiekt leśny miał 10-cion letni plan wyrębów i zalesień. Bez takiego planu, nie wolno było użytkować lasu. A przecież las jest to ogromny kapitał. O dziwo w Rabce nikt o tym nie wiedział, a w konsekwencji nie myślał o racjonalnym zagospodarowaniu lasów.

Zawarliśmy umowę z grupą inżynierów leśników i zaczęliśmy prace. Na samym początku naszej współpracy zdarzył się tragikomiczny wypadek. Grupa inżynierów, opracowujących plan, zamieszkała w gajowce w Ponicach, zastrzegając sobie że będą mieli wyżywienie zorganizowane i zabezpieczone przez Zakład Kąpielowy Rabka Zdrój, który był zleceniodawcą robót. Któregoś wieczoru wpada do mnie, do domu posłaniec od gajowego z Ponic, z wiadomością, że wszyscy inżynierowie zachorowali i mają silne torsje. Zatelefonowałem do dr Cybulskiego, prosząc o natychmiastową pomoc oraz popędziłem [11 km] do Ponic. Okazało się, że żona gajowego, przygotowując dla nich kolację, zrobiła kluski, zamiast z mąki, to z bieli cynkowej która, jak wiadomo jest silną trucizną, a akurat stała obok, przygotowana do znakowania drzew. Wszystkich chorych przetransportowaliśmy do szpitala w Nowym Targu, gdzie przepłukano im żołądki i po jakimś czasie mogli kontynuować prace. W efekcie, plan został opracowany, zatwierdzony i wykorzystany z wielką korzyścią dla Zakładu.

Widok na Krzywoń
Ponieważ budowa linii elektrycznej i opracowywanie planu zagospodarowania lasów, były robione równocześnie oraz pod moim bezpośrednim, osobistym nadzorem, musiałem sobie zorganizować odpowiedni transport. Trasa, którą musiałem nadzorować, wynosiła 27 km [Rabka - Mszana 16 km i Rabka - Ponice 11 km]. Trasę Rabka - Zaryte - Mszana kontrolowałem jeżdżąc samochodem, bo tam, na całej jej długości, wykonywano, równocześnie, różne prace. Do Ponic jeździłem konno, przez Tatarową i Maciejową, albo Rdzawkę wprost do Ponic. Całą trasę przebywałem codziennie. sprawdzając osobiście każde stanowisko pracy. Oczywiście, równocześnie kierowałem Zakładem, który szedł pełną parą, bo był sezon. Na wszystko jakoś miałem czas.

Wszystkie nasze poczynania miały na celu rozwinięcie istniejących możliwości gospodarczych, a te były ogromne. Doszliśmy do wniosku, że zamiast kosztownego rozbudowywania urządzeń kąpielowych, będzie lepiej i szybciej sprzedawać solankę dużym sanatoriom i ośrodkom leczniczym. Wiązało się to jednak z zakładaniem nowych rurociągów. Prace te staraliśmy się wykonywać po sezonie, aby nie rozkopywać ulic, gdy w Rabce były tłumy kuracjuszy. Ale jesień to słota, a wykopy w glinie.

Sanatorium Kolejowe Lotos
Jeden rurociąg dał mi się szczególnie we znaki. Prowadziliśmy wykop do sanatorium „Lotos” przy ul. Kościuszki. Rurociąg biegł ul. Słoneczną, a potem w poprzek jarów do „Lotosu”. Jego długość wynosiła ok. 800 metrów. Mieliśmy z „Lotosem” umowę, że jeśli nie, dotrzymamy terminu, płacimy 1000 złotych kary wadialnej za każdy dzień zwłoki. Był to warunek bardzo ostry, a czas był jesienny więc niekorzystny. Gdy zaczęliśmy wykopy, zgłosił się do mnie jeden z górali z propozycją, że on wykona pewien odcinek, swoimi ludźmi, za taką samą cenę, jaką my płaciliśmy za metr bieżący wykopu. Zgodziłem się. Któregoś dnia przyszli do mnie jego pracownicy i oświadczyli, że przerywają robotę, bo nie wypłacono im należności, mimo, że podwykonawca pobrał pieniądze, z kasy Zakładu. Sytuacja groźna, ze względu na karę wadialną. Poleciłem kasjerowi wypłacić robotnikom kwotę jaką podadzą, jako im należną, a następnego dnia zgłoszą się do pracy jako pracownicy Zakładu. Wieczorem, tego samego dnia, przybiega do mnie ów góral - podwykonawca, błagając, żebym go przyjął do pracy jako zwykłego robotnika, a on zwróci zaliczkę ratami. Jego pracownicy zagrozili mu, że mu chałupę spalą, jeśli się nie ukorzy i nie odpokutuje przy łopacie, za oszustwo. Przyjąłem go, jako zwykłego kopacza. Pieniądze zwrócił i pracował do zakończenia robót. Górale to bardzo honorowi ludzie!

Droga do Zdroju
Taki obiekt jak Zakład Kąpielowy Rabka-Zdrój, wymagał stałej konserwacji i napraw. Do lipca 1935 roku wykonywano je, dając zlecenia poszczególnym warsztatom i majstrom, co było bardzo kosztowne i kłopotliwe. Postanowiłem więc zorganizować własne warsztaty i zatrudnić własnych rzemieślników. Poza personelem elektrowni i wodociągów byli nam potrzebni stolarze, ślusarze, blacharze, tapicerzy, rymarze i spora grupa osób do różnych prac porządkowych i awaryjnych. Warsztaty zbudowałem na dużym placu, ustawione szeregowo, aby była dobra widoczność. Obok postawiłem magazyny z pełnym wyposażeniem. Organizacja pracy była bardzo prosta. Każdy warsztat miał odpowiednie maszyny i urządzenia. Każdy był „specjalistyczny” i robił konserwacje i remonty odpowiednich urządzeń. Zgłoszenia na wykonanie potrzebnej usługi były bezpośrednie lub przez specjalnego kontrolera. Żadnych papierków! Rezultat uruchomienia własnych warsztatów był bardzo szybko widoczny i w kosztach utrzymania i w organizacji pracy. Całość, w moim imieniu, nadzorował, jeden z pracowników, Jan Nalepa [żyjący w Rabce do dziś].

Rabka, Park Zdrojowy
Kontrolując poszczególne budynki, należące do Zakładu, znaleźliśmy, zwłaszcza na strychach, takie mnóstwo rupieci, że kazałem wszystko zgromadzić na jednym placu, koło warsztatów. Każdy, kto chciał, mógł kupić co chciał. Wszystko sprzedawaliśmy po złotówce za sztukę. To co zostało, poleciłem oblać ropą i spalić, żeby nie zaśmiecać obejścia. Dało nam to trochę grosza i ułatwiło pracę w sprzątniętych obiektach. 

Osobnym działem było ogrodnictwo kwiatowe. Prowadził je Leon Golonka. Utrzymanie terenu Zakładu i parku zdrojowego, w idealnym stanie, należało do nas. Przygotowanie kwiatów do wysadzenia odbywało się w szklarniach i oranżeriach. Zmiany kwiatów robiliśmy w nocy, przy specjalnym oświetleniu, aby w dzień, nie robić zamętu wśród kuracjuszy. Za prawo korzystania z naszego parku Komisja Zdrojowa płaciła nam 45 tys. złotych rocznie. Cały park i otoczenie Zakładu codziennie, o świcie, były doprowadzane do idealnego porządku przez specjalną grupę kilkunastu umundurowanych wyrostków, pod nadzorem starszego pracownika. W ciągu dnia były pełnione dyżury porządkowe na terenie całego obiektu.

Rabka, Park Zdrojowy, 1939 rok
Rozszerzony zakres naszej działalności wymagał zorganizowania własnego transportu. Kupiłem cztery pary doborowych koni oraz cały potrzebny osprzęt. Wyremontowałem też lando i wolant, które cieszyły się wielkim powodzeniem. Wprowadziłem zwyczaj, że w czasie sezonu, w każdą niedzielę i święto [łazienki w te dni były czynne do 13-ej], wszyscy tzw. umysłowi pracownicy Zakładu jechali, naszymi zaprzęgami, na wycieczkę. Wiktuały każdy przygotowywał dla siebie i kolegów. Chodziło mi głównie o to, aby sukcesywnie rozładowywać ewentualne przepięcia jakie mogły powstawać w trakcie tygodniowej, wytężonej pracy. Nasz personel, kontaktujący się z kuracjuszami, musiał być stale uprzejmy i grzeczny, a między sobą też musieli utrzymywać poprawne kontakty. Zwracaliśmy na to szczególną uwagę i dlatego stwarzaliśmy im możliwości odpoczynku i relaxu. Osobiście brałem udział we wszystkich wycieczkach, na zasadzie równości koleżeńskiej. Tak ja rozumiałem, 50 lat temu, zasadę stosunków międzyludzkich!

Dorożka góralska przed willą Wawel
Techniczna strona prowadzenia Zakładu, którą starałem się, w bardzo dużym skrócie, powyżej opisać, stanowiła jedynie, wprawdzie bardzo ważny, ale tylko fragment naszego życia. Tego typu miejscowość jak Rabka, nie ogranicza pracy li tylko do odbębnienia ośmiu godzin, a potem przeniesienia swoich zainteresowań na grunt prywatny. Na dłuższą metę, życie w miejscowości tego rozmiaru co Rabka, wymaga stałego współżycia i kontaktów, zarówno z tymi, z którymi się pracuje, jak i z ludźmi, którzy w niej tylko mieszkają, stale bądź czasowo. Jeśli chodziło o mnie, mogę swoje kontakty podzielić na dwie grupy. Do pierwszej należeli współpracownicy wraz z rodzinami oraz sąsiedzi górale. Druga, to grupa ludzi, z którą łączyły mnie kontakty niemal wyłącznie towarzyskie i grzecznościowe. Poruszam ten problem dlatego, że w przypadku konkretnie mojej osoby, był on dość wyjątkowy. Dla uwypuklenia, dlaczego, podam taki przykład. 

Dzień 24 czerwca, moje imieniny. O godzinie 5-ej rano przyjmowanie życzeń od delegacji pracowników fizycznych, oczywiście nie na sucho i nie na odczepnego. O 11-ej przedpołudniem wystawne śniadanie u pp. Wieczorkowskich [obaj panowie, ojciec i syn, mieli na imię Jan]. Tegoż dnia, wieczorem uroczysta kolacja u nas w domu. Oboje z żoną obchodziliśmy imieniny razem. Skład towarzyski u pp. Wieczorkowskich i u nas był dość ekskluzywny, z uwagi na rodziny Kadenów i Wieczorkowskich. Następnego dnia urządzaliśmy przyjęcie dla koleżanek i kolegów z Zakładu. Wszystkie wymienione wyżej grupy osób, spotykały się niemal codziennie, ale podział towarzyski był bardzo wyraźny i pieczołowicie przestrzegany. Ponieważ ja, osobiście, uczestniczyłem w spotkaniach ze wszystkimi, dlatego moja sytuacja była dość specjalna.

Jan Wieczorkowski, założyciel
i dyrektor gimnazjum i liceum w Rabce
Któregoś roku, odbywało się w Rabce, w pierwszy dzień wielkanocy, wielkie przyjęcie u pp. Wieczorkowskich. Wszystkie przyjęcia w u nich odznaczały się wielkim przepychem, odbywały się z wielką pompą i zachowaniem zasad „savoire vivre”. Na zaproszeniach podawano godzinę rozpoczęcia i obowiązujący strój, rywalizując z „Czarną Aleją” [dom dr.Kadena], z którą nie utrzymywano stosunków towarzyskich, ze względu na p. Helenę Kadenową. Bywaliśmy zawsze na tych przyjęciach. Na „Czarnej Alei” zresztą też. Na wspomnianym przyjęciu było sporo gości.

Wszystkie panie w balowych sukniach, panowie we frakach [nawet nie w smokingach], tańce w kilku, wymyślnie udekorowanych salonach. Jednym słowem gala na sto dwa. Tuż po północy przypomniałem sobie, że przecież jest to już poniedziałek i w dodatku śmigus dyngus. Od pomysłu do wykonania wystarczyła chwila. W kotłowni, pod mieszkaniem pp. Wieczorkowskich, był zawsze szlauch, służący do polewania rabatek kwiatowych i ulicy przed domem. Włączyłem szlauch do hydrantu i z końcówką w ręku wróciłem do salonu. Na wprost mnie podniosła się pani domu w prześlicznej sukni z czarnych, ręcznie robionych brabanckich koronek. Popatrzyła na mnie zimnym wzrokiem i w panującej ciszy powiedziała cicho, ale bardzo wyraźnie: „niech ci tylko nie przyjdzie do głowy nacisnąć „spust”.”Cóż więcej było potrzeba. Strumień lodowatej wody, o kilkucentymetrowej średnicy i pod ciśnieniem kilku atmosfer, chlusnął na brabanckie koronki. Hela Wieczorkowska [byliśmy po imieniu mimo dużej różnicy wieku] zachwiała się, a po chwili skoczyła jak pantera, wyrwała mi szlauch z rąk i zaczęła polewać salony i gości jak rabaty z kwiatami. Zanim zdążyłem zeskoczyć do kotłowni i zakręcić hydrant, salony wyglądały jak jezioro, a goście jak topielcy. Najbardziej ucierpiały fryzury pań i gorsy panów. Na szczęście byli to przeważnie rabczanie, a przyjezdni mieszkali w pensjonatach Heli, Luboń i Orzeł. Najdalej mieliśmy my, bo aż do Leśniczówki, ale jak się ma dwadzieścia kilka lat i zaprawę kresową...

Rabka, wille, po lewej: willa Pod Trzema Różami,
po prawej: willa Luboń
 Dyngus ten przeszedł do historii Rabki. Jak się bawić, to się bawić - portki sprzedać, frak zastawić. 

Latem tego samego roku, na imieninach Heli, pani domu prosiła mnie, abym zorganizował kotyliona. Z braku odznak kotylionowych, wyprowadziłem całe towarzystwo przed Luboń, na klomby zasadzone daliami [2000 kwiatów] i dobraliśmy pary żywymi kwiatami. Po uformowaniu par kotylionowych, poszliśmy spacerkiem, para za parą, do „Caffe Club”. Przywitała tam nas ogniście orkiestra, która zagrała nam tradycyjnego walca dobieranego. Michalski rozlał kilkadziesiąt kieliszków koniaku, poczem, przeprosiwszy „pro forma” dancingowych gości, przyprowadziłem wszystkich, z powrotem, na salony Heli.

Rabka, Cafe Club
Biedny Adamiec [stróż nocny, ten sam, który rozpędził goryli Becka], widząc tłum, niszczący rabaty daliowe i pary, dobierające dalie kolorami, nie wiedział co ma robić. Jakoś nijako okładać bykowcem wyfraczonych panów i wydekoltowane panie. Dopiero jak mnie zobaczył, niemalże rozpłakał się z radości, że nie będzie odpowiadał za zniszczone klomby. Do rana p. Golonka [ogrodnik] uprzątnął oczywiście pobojowisko daliowe i zasadził nowe kwiaty, które zawsze miał w pogotowiu. W Rabce, wszystkie roboty dekoracyjne w parku, zawsze robiłem nocą, przy sztucznym świetle. Rano, zawsze było wszędzie idealnie czysto.

Widok z willi Trzy Róże na Park Zdrojowy, 1935 rok
 Nie brano mi jakoś nigdy za złe moich fantazji: 

„A jak jeździć, to już sanną
A jak szaleć, to za panną
A jak pościć, to na sucho
A jak walić, no to w ucho”...

Jak wspominałem, Zakład był czynny przez pięć miesięcy w roku. Poza, oczywiście, elektrownią i wodociągami, które były w ruchu ciągłym, całodobowym, całorocznym. Większość pracowników, zarówno umysłowych jak fizycznych, była zatrudniona sezonowo. Zależało mi na tym, aby te same osoby, co roku, wracały do pracy. Stała powtarzalność personelu sezonowego jest czynnikiem ogromnie ważnym. Niesłychanie cementuje to całość załogi zarówno stałej jak sezonowej. Trzeba więc stworzyć takie warunki pracy i płacy, aby pracownicy sezonowi chcieli wracać. A przecież wielu z nich, przez pozostałych siedem miesięcy w roku, gdzieś pracuje. Jednak jest to osiągalne, czego najlepszym dowodem jest, że przez cały czas mego pobytu w Rabce, zmiany personelu sezonowego były minimalne i nie było ani jednego sporu, ani z Zakładem, ani z pracodawcami z okresu pozostałych siedmiu miesięcy. Osiąga się to bardzo prosto. Pracodawcy powinno zależeć na pracowniku, a pracownikowi na pracodawcy. Nic nie zastąpi dobrej woli i zainteresowania. Żadne teoretyzowanie nie zastąpi rzeczywistości.

Pocztówka z Zakładu Kąpielowego w Rabce
Kilka słów na temat moich stosunków z góralami. Jako Poleszuk musiałem się aklimatyzować. Dla górali, zasadniczą sprawą było to czy ja jestem z gospodarstwa czy ja jestem lump. Po ustaleniu, że jestem gospodarskim synem, wszystkie domy góralskie stanęły przede mną otworem. Pan Luberda, góral, ojciec jednego z moich pracowników, zaprosił mnie na wesele któregoś z synów. Dało to początek temu, że potem, wielokrotnie, byłem kumem i weselnikiem w Rabce, Zarytem, Rdzawce, Ponicach itp. Autorytet ziemi był nieodparty. W czasie rewolty chłopskiej, byłem jedynym rabczaninem, który wielokrotnie przekraczał kordon, opasujący Rabkę, poruszając się po górach bez najmniejszego szwanku. Doszło nawet do kuriozalnej sytuacji. Mój brat cioteczny, Stefan Szydłowski, będący generalnym prokuratorem, a spędzający akurat urlop w Rabce, zaproponował mi eskortę swoich „goryli”. Zapytałem go wtedy, kto kogo będzie lepiej pilnował, ja jego czy on mnie. Jak na ironię, cały urlop przesiedział w willi, „Pogoń”, w której parter zajmował posterunek policji polskiej.

Rabka, willa Pogoń
Z roku na rok, sytuacja finansowa Zakładu, stabilizowała się coraz bardziej. Wszystkie gałęzie produkcyjne pracowały normalnie i z zyskiem. Zadłużenie zmniejszało się sukcesywnie tak, że w 1939 roku nie mieliśmy ani grosza długu. Zaczynaliśmy szlifować każdy szczegół gospodarczy. Efekt kilkuletniej, wytężonej pracy był oczywisty. Miałem pełną satysfakcję, gdy oglądałem każde stanowisko, spokojny, że nawet minimalny defekt będzie zauważony i natychmiast usunięty.

Rabka, Do źródła
Napewno, na wzmiankę zasługuje wizyta ministra Józefa Becka. Był on, wraz z małżonką, przez dziesięć dni, prywatnym gościem dr. Kadena. Ponieważ przyjechali pociągiem więc pierwszą rzeczą, którą zrobiono, był remont całej, dwukilometrowej, trasy z Chabówki do Rabki. Równanie nawierzchni szutrowej, naprawa pobrzeży, regulacja rowów itp. W samym Zdroju robiłem również nowy odcinek drogi, od ul. Kolejowej do Czarnej Alei, przy której stała willa dr. Kadena. Był to kilkusetmetrowy kawałek z chodnikami, trawnikami etc. Przyjechało też trzydziestu „goryli”, aby zabezpieczyć pobyt ministra. Kazali dodatkowo oświetlić cały, rozległy teren dookoła willi, zamknąć ruch pieszy na Czarnej Alei, usunąć ławki z części parku. Zweryfikowali też prywatną służbę dr. Kadena, zwłaszcza, że lokaj, Li był autentycznym Chińczykiem.

Minister Spraw Zagranicznych
Rzeczypospolitej Polskiej Józef Beck 
Wreszcie minister przyjechał. Na drugi dzień rano alarm! Cóż się okazało. Nasz nocny stróż, Józef Adamiec, góral ze Skomielnej, nie wiedząc o niczym, rozpoczął wieczorem swój normalny obchód. Zauważył, że koło willi dr. Kadena kręci się kilku podejrzanych osobników. Niewiele myśląc, podszedł do nich, zapytał czemu się tu kręcą i kazał im się wynosić. Ci oczywiście, a byli to ministerialni „goryle”, zaczęli się stawiać. Na to Adamiec, wyciągnął z pod poły „bykowca” i wlał im tak solidnie, że poprostu uciekli. Adamiec zaś, na wszelki wypadek, został przy willi i pilnował. Po kilkunastu minutach zjawił się cały oddział „goryli”, wraz z komendantem posterunku policji. Zobaczywszy znajomego policjanta, Adamiec zdał mu relację z przebiegu całego zajścia. Rano, gdy przyszedłem do pracy, dowiedziałem się wszystkiego od tegoż Adamca, który na mnie czekał. Szef „goryli” i nasz komendant byli w dość głupiej sytuacji, gdzie jeden stróż z bykowcem rozpędził całą ochronę ministra. Obiecałem im, że Beck się o niczym nie dowie.

Właśnie przez pana ministra, zostaliśmy, z dr. Kadenem, wprowadzeni w błąd. Był to przecież czas tuż przed wybuchem II Wojny Światowej. Kto jak kto, ale minister spraw zagranicznych powinien się był w sytuacji orientować. Tymczasem, Beck zachwycony Rabką, w trakcie jakiejś rozmowy z dr. Kadenem, wyraził chęć odkupienia jej za 8 milionów złotych, płatnych w złocie, loco bank w Bazylei. Po jego wyjeździe, rozmawialiśmy na ten temat, ale doszliśmy do wniosku, że jeżeli minister spraw zagranicznych zamierza wymienić swój kapitał, ulokowany w banku szwajcarskim, na Rabkę, to wojny nie będzie i Rabki sprzedawać nie warto, zwłaszcza po doprowadzeniu całej gospodarki do idealnego porządku. Okazało się, że „nie masz proroków we własnej ojczyźnie”. A szczęście było tak blisko! Tymczasem 1 września 1939 roku wybuchła II Wojna Światowa.

Rabka, ogólny widok Zakładu
Grom wojny roztrzaskał pień naszego rodu, a zawierucha rozniosła szczątki po całym świecie! Z ojców mych ziemi, przez wroga wygnany, deptać musiałem obcych ludzi łany i słuchać z dala tych szatanów wycia, co ziemię moją okuli w kajdany. Jak Dante, przez piekło przeszedłem za życia [Z. Krasiński].

Matka Ojczyzna ocknąwszy się ze stu dwudziesto trzyletniego letargu, zachłysnęła się dwudziesto letnią wolnością i padła pod razami zaborców. Na jej kurhanie rozpleniły się chwasty. Nie wolno tam stawiać pomników wielowiekowej potęgi i chwały. Czasem zbłąkany pielgrzym przystanie nad kurhanem, odkryje nabożnie głowę, przyklęknie i złoży między chwasty wiązkę niezapominajek. Sic transit gloria mundi.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Po krótkiej tułaczce, związanej z początkiem II wojny światowej, Szadurski wrócił do Rabki i do swojej leśniczówki na Krzywoniu. Kadenowie wyjechali do Włoch i dalej do Francji, udzielając mu pełnomocnictwa na prowadzenie Zakładu. Niemcy zagrozili, że jeżeli nie uruchomi łazienek, wywiozą wszystkie urządzenia. Chcąc ratować Zakład, zabrał się do pracy przy pomocy przedwojennych pracowników. Przydzielono mu jako powiernika (treuhänder) Słowaka Bartolomeusa Duchona (volksdeutscha). Szadurski działał też w konspiracji. Na skutek donosu został aresztowany przez gestapo wraz z wieloma rabczanami. Poprzez „Tereskę”, zakopiańskie więzienie „Palace”, więzienie w Tarnowie, w listopadzie 1942 r. znalazł się w niemieckim obozie Auschwitz, zarejestrowany pod nr 77595. W październiku 1944 r. został przewieziony do pracy w obozie w Sachsenhausen. W kwietniu 1945 r. nastąpiła ewakuacja obozu i marsz do Schwerin, 30 kwietnia ci, którzy przeżyli, odzyskali wolność. Byłych więźniów umieszczono w dawnych kwaterach wojskowych. Szadurski trafił do Jägerslust koło Kilonii. Był chory i skrajnie wycieńczony. Wracając pomału do sił, zajął się obozową młodzieżą, zorganizował naukę dla tych, którzy chcieli się uczyć, nadrabiając wojenne zaległości. Wśród byłych więźniów znaleźli się chętni do współpracy nauczyciele, nawet profesorowie wyższych uczelni. Powstała wkrótce prawdziwa szkoła z pełnymi uprawnieniami. Świadectwa przez nią wydane, były respektowane w Europie! Ostatnia matura odbyła się 16 grudnia 1946 r. Boże Narodzenie 1946 r. Szadurski spędził już z rodziną we Wrocławiu.

Rabka, willa Tereska
Po powrocie do Polski pracował kolejno w Państwowych Zakładach Zbożowych, potem, do emerytury tj. do 1973 r., w Centrali Nasiennej we Wrocławiu, wprowadzając nowatorskie rozwiązania i angażując się w tę pracę tak, jak we wszystkie poprzednie, całkowicie, nawet kosztem rodziny. W tym czasie zorganizował szkolenie kadry dla tej gałęzi przemysłu, zakładając Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa w Henrykowie, w poklasztornym zabytkowym opactwie cystersów, które przy tej okazji ocalił od zniszczenia.

Żonaty z Janiną Raczyńską (ur. 30 września 1907, zm. 9 stycznia 1979) miał jedną córkę Marię Irenę, lekarkę.

Zginął w wieku 78 lat, 20 czerwca 1986 r., potrącony we Wrocławiu przez jadącą z nadmierną szybkością ciężarówkę. Pochowany został obok żony w Warszawie na Powązkach.

[„Słownik biograficzny Rabki”, M. Olszowska, E. Trybowska]

Serdecznie dziękujemy za udostępnienie zdjęć panu Antoniemu Szelągowi!

2 komentarze:

  1. czytam z zachwytem. fotografie cudowne, próbuję odszukać na nich znane mi miejsca, wiem ze to one ale jakże inne. Bardzo mało wiem niestety o historii Rabki szczególnie tej przedwojennej, chętnie dowiem się więcej. Myślę że z czasów wojny będę mógł już coś dorzucić z podań rodzinnych czekam na cd:)

    /*
    Autor: irek
    Data: 2008-10-13
    Godzina: 21:46:15

    Komentarz przeniesiony z poprzedniej strony Historii Rabki
    */

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękujemy za ciepłe słowa. Oczywiście jesteśmy bardzo zainteresowani informacjami które Pan posiada. Czekamy na więcej takich osób. Pozdrawiamy!

      /*
      Autor: Historia Rabki
      Data: 2008-10-15
      Godzina: 21:44:47

      Komentarz przeniesiony z poprzedniej strony Historii Rabki
      */

      Usuń