niedziela, 3 października 2010

Plakat Śmierci

"Plakat Śmierci" to kolejna z prac wyróżnionych na konkursie "Losy Bliskich i Losy Dalekich - życie Polaków w latach 1914-1989". Autorką pracy jest absolwentka Gimnazjum nr 1 w Rabce Zdroju, Marta Sokołowska. Artykuł kończy post scriptum napisane przez Piotra Romańskiego, w którym zwraca się z propozycją budowy pomnika pamięci nieludzko zamordowanych przez gestapo mieszkanek Rabki, Stefanii i jej córeczki Irenki Baran.

Był poniedziałkowy poranek 17 kwietnia 1944 roku. Święta się skończyły (choć tak naprawdę w czasie wojny nigdy prawdziwych świąt nie było), wszyscy szli do pracy. Ludność Rabki i okolic również starała się jak najszybciej dojść do miejsc zatrudnienia; och, nawet nie chcieli myśleć, co by było, gdyby się spóźnili. Dlatego ludzie prawie biegli. Jednak wielu zatrzymywało się przy słupach i tablicach z ogłoszeniami. Były nowe? Co tym razem? Przecież tyle już było zakazów, jak mogli wymyślić coś jeszcze?! Ale już z daleka można było dostrzec o jaki plakat tym razem chodzi. Rozlepiono te najgorsze, które straszyły przechodzących swym czerwonym kolorem, ale równocześnie jak magnes przyciągały. Plakaty Śmierci, już dużo ich widzieli w czasie tej wojny. Swym złowieszczym nagłówkiem OBWIESZCZENIE straszyły od prawie pięciu lat. Pod nim umieszczano zdanie, które wszyscy znali na pamięć: Z powodu przekroczenia paragrafu 1 i 2 rozporządzenia dla zwalczania przekroczeń przeciw niemieckiemu dziełu odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie z 2.10.1943 zostali zasądzeni na karę śmierci przez sąd doraźny przy Komendzie Policji Bezpieczeństwa i SD na Okręg Krakowski. Następnie umieszczano listę kilkunastu lub kilkudziesięciu skazanych. Na kilku pierwszych zazwyczaj egzekucję już wykonano. Pozostali według słów umieszczonych na plakacie mieli zostać przeznaczeni do ułaskawienia pod warunkiem, że w okresie trzech miesięcy nie dojdzie do wystąpień przeciw Niemcom. Stawali się więc zakładnikami, a wykonanie na nich wyroku było tylko kwestią czasu. Jednak tym razem plakat był chyba jakiś inny.

Plakat Śmierci z 17 kwietnia 1944 roku
Podążający do pracy ludzie przystawali przed nim dłużej niż zwykle. Gdy podeszło się wystarczająco blisko, widać było, że na plakacie znajduje się lista trzydziestu skazanych. Wśród nich było trzech mieszkańców Rabki, młodych mężczyzn, których większość Rabczan dobrze znała. Byli to Andrzej Stalin, Władysław Baran oraz Jan Perucki. Część czytających dobrze pamiętała ten marcowy poranek 1944 roku, kiedy Niemcy zatrzymali kilkanaście osób, które następnie wywieziono do placówki Gestapo w Zakopanem, do okrytego na całym Podhalu złą sławą budynku „Palace”. Plakat informował, że aresztowani jeszcze żyją, ale byli oni zakładnikami. 

Trójka przyjaciół - Andrzej Stalin, Władysław Baran i Jan Perucki byli równolatkami, znali się jeszcze przed wojną. Byli grupą kolegów, grali w piłkę nożną, uczestniczyli w ćwiczeniach drużyny Ochotniczej Straży Pożarnej. Wybuch wojny rzucił ich w różne strony, ale po powrocie z tułaczki wrześniowej do Rabki ponownie się spotkali. Okupacja połączyła ich losy, od 1940 roku należeli do Związku Walki Zbrojnej, potem do Armii Krajowej. 

Andrzej Stalin, gdy wybuchła wojna miał 17 lat. Był najstarszym z trzech synów rabczańskiego szewca, Józefa Stalina. Przez swoje nazwisko, rodzina była bardzo znana w okolicy. Zbyszko Nowak: W okresie międzywojennym było w Rabce sporo młodych ludzi o zapatrywaniu lewicowym, od socjalizmu do komunizmu. Jednym z nich był Józef, którego nazwiska nie pamiętam. Był szewcem i miał swoją pracownię w „dolnej” Rabce, w oficynie zwanej „Edwardówką”. Nosiłem nieraz buty do naprawy do jego warsztatu. Wiem, że w latach trzydziestych wywołał on w Rabce sensację zmianą swojego nazwiska. Są dwie wersje. Jedna, że chciał zmienić nazwisko na jakieś historyczne i nie uzyskał zgody. Wobec tego wniósł ponownie podanie do sądu o przyznanie mu nazwiska „Stalin”. Znów mu odmówiono, żądając zgody Stalina. Napisał więc do Stalina, do Moskwy i uzyskał zgodę. W takiej sytuacji sąd zmienił mu nazwisko zgodnie z wnioskiem. Według drugiej wersji, będąc zapatrywań lewicowych, zwrócił się od razu do Stalina z prośbą o zgodę na przybranie jego nazwiska, a po uzyskaniu zgody, sąd zmienił mu je. W ten sposób na szyldzie pracowni szewskiej, w „Edwardówce”, obok imienia Józef, znalazło się nazwisko Stalin. W zakładzie razem z ojcem pracował Andrzej. Kiedy wybuchła wojna, 1 września 1939 roku, grupy uciekinierów przechodziły przez Rabkę kierując się na wschód. Uciekinierzy przynosili ze sobą wiadomości, że Niemcy aresztują młodych mężczyzn, a następnie ich rozstrzeliwują. Rodzina Stalinów z domu na Zaborni przeniosła się do Zarytego, gdyż tam miało być bezpieczniej. Po ulokowaniu matki wraz z młodszym rodzeństwem u znajomych gospodarzy „w potoku”, Andrzej wraz z ojcem postanowili uciekać na wschód do ruskiej granicy.

Andrzej Stalin, zdjęcie z lat 30-tych
Droga była bardzo ciężka, tułaczka trwała ponad dwa tygodnie. Mężczyźni byli przede wszystkim głodni i spragnieni. O żywność i wodę było coraz trudniej. Pewnego dnia Stalinowie postanowili odłączyć się od grupy i poszukać coś do jedzenia i picia. Gdy ugasili pragnienie podążyli za grupą. Dotarli na brzeg lasu za którym położona była wieś. Grupa uciekinierów podchodziła już prawie do pierwszych zabudowań. Za chwilę mieli dołączyć do swych współtowarzyszy. Gdy wychodzili z lasu spostrzegli oddział radzieckich żołnierzy, który otoczył uciekinierów. Dowódca oddziału, podjechał na koniu, do jednego z Polaków, przystawił mu pistolet go głowy i wystrzelił. W ten sposób wymordowano większość uciekinierów z pojmanej grupy. Andrzej z ojcem ukryci w leśnych zaroślach obserwowali tą scenę. Na szczęście udało się im uniknąć najgorszego. Postanowili wracać, na wschodzie nie czekało ich nic dobrego. W początkach października powrócili do Rabki. Rodzinę zastali w domu na Zaborni. Wszyscy byli cali i zdrowi. Ponownie otworzyli zakład szewski, który dawał utrzymanie całej rodzinie. U Stalina chętnie naprawiali buty oficerowie niemieccy przebywający na urlopie w Rabce, chcieli mieć buty od „Józefa Stalina”, jak chwalili się miedzy sobą. Zbyszko Nowak: W czasie okupacji niemieckiej, również prowadził swoją pracownię pod tym samym nazwiskiem. W roku 1940, pewnego dnia, udałem się do pracowni Stalina, aby odebrać naprawione buty. W warsztacie zastałem jakiegoś oficera gestapo, któremu Stalin robił buty oficerskie. Stalin znał język niemiecki i byłem świadkiem ciekawej rozmowy między nimi. Oficer niemiecki zwracał się do niego z przekąsem, przez „Herr Stalin”, przeciągając wymowę nazwiska i pytał go, kiedy wreszcie wykona jego zamówienie. Stalin podał nowy termin. Ponieważ nie był to pierwszy niedotrzymany termin, więc oficer zapytał go, jaką ma gwarancję, że buty będą gotowe w tym dniu. Stalin powiedział, że daje „szewskie słowo honoru” (Schusterwort). Wówczas oficer zapytał go, jaką wartość ma słowo szewskie? Odpowiedział, że taką, jaką słowo oficerskie. Była to kapitalna rozmowa. Zmieszany tą wymianą zdań, oficer niemiecki zgodził się na nowy termin. W tym czasie Gestapo interesowało się już rabczańskim szewcem, który był podejrzany o konspiracyjną działalność. Pewnej nocy, w początkach 1942 roku, Niemcy otoczyli dom Stalinów. Przeprowadzono rewizję i aresztowano Józefa. Po śledztwie w Zakopanem przewieziono go do wiezienia w Krakowie przy ulicy Montelupich. W listopadzie 1942 roku został wywieziony do obozu w Oświęcimiu, a następnie w maju 1943 do Mauthausen. Do Rabki powrócił dopiero po zakończeniu wojny.

Grupa przyjaciół, pierwszy po lewej Władysław Baran
obok Irena Perucka i jej siostra Janina,
pierwszy po prawej Jan Perucki.
Po aresztowaniu ojca zamknięto zakład szewski. W kilka tygodni później na rodzinę spadło kolejne nieszczęście. Andrzej i jego młodszy brat Adam zostali aresztowani w czasie obławy. Zaprowadzono ich do „Dworu” – budynku w którym przed wojną mieściła się szkoła dra Jana Wieczorkowskiego. Andrzej nie miał przy sobie żadnych dokumentów, nie pomogły tłumaczenia, że utrzymuje matkę i młodsze rodzeństwo. Był wysokim, dobrze zbudowanym i wyglądającym na zdrowego młodym mężczyzną, wysłano go więc na przymusowe roboty do Niemiec. Na szczęście Adama, który był niepełnoletni, puszczono wolno. Matka rozpoczęła starania o zwolnienie Andrzeja. Jeszcze tego roku Andrzej wrócił, gdyż znajomy Ukrainiec zgodził się wyjechać do Rzeszy na jego miejsce. Po powrocie postanowił zalegalizować swój pobyt. Znalazł zatrudnienie w warsztatach rzemieślniczych przy niemieckiej szkole policyjnej mieszczącej się w budynku przedwojennego Gimnazjum Żeńskiego im. Św. Tereski. Pełnił też funkcję stróża, recepcjonisty i woźnego. Tam los zetknął go ze starszym bratem Władysława Barana, Józefem. 

Józef Baran urodził się w 1905 roku. Z zawodu był radiomechanikiem i mechanikiem samochodowym, prawdziwa „złota raczka”. Przed wojną był kierowcą sanitarki PCK oraz samochodu bojowego Ochotniczej Straży Pożarnej w Rabce. Od początku okupacji należał do ZWZ i przyjął pseudonim „Jodła”. W czasie okupacji zatrudnił się w „Teresce” jako mechanik samochodowy. Jako dobry fachowiec ceniony był przez Niemców i samego komendanta szkoły SS-Untersturmführera Wilhelma Rosenbauma.

Samochód Bojowy Ochotniczej Straży Pożarnej w Rabce,
1931 rok, pierwszy po prawej Józef Baran.
Dzięki pomocy „Jodły” Andrzej Stalin ponownie nawiązał kontakt z organizacją, który utracił po przymusowym wyjeździe do Niemiec. Młodzi konspiratorzy postanowili zdobyć broń dla organizacji. Pewnego dnia Andrzej wykradł pistolet jednemu z uczestników kursu policyjnego. Zaginięcie broni nie mogło przejść niezauważone, a Andrzej bardzo szybko stał się jednym z głównych podejrzanych. Musiał porzucić pracę w „Teresce” i od tego czasu ukrywał się w okolicznych wsiach u znajomych lub nocował w lesie.

Willa „Tereska”, w latach 1940-1945 siedziba niemieckiej
szkoły policyjnej „Schule der Sicherheitspolizei und SD im GG”.
Niedługo potem, pod koniec sierpnia 1942 roku, dołączył do niego Józef Baran „Jodła”, który również musiał się ukrywać. Został on aresztowany na terenie szkoły przez Rosenbauma, kiedy przyszedł do pracy. Postawiono mu zarzut organizowania próby ucieczki przymusowych pracowników żydowskich. Na szczęście dla „Jodły” komendant został odwołany do „ważnych spraw służbowych” - w tym czasie likwidowano żydowskich mieszkańców Rabki. Zatrzymanego zamknięto w ubikacji, tam miał czekać na rozwój wydarzeń. Znał komendanta i wiedział, że czekają go brutalne przesłuchania. Wolał więc spróbować ucieczki, przecież mogło się udać. Zdołał za pomocą wytrycha, który zrobił z kawałka drutu, otworzyć zamek w drzwiach. Następnie nie wzbudzając podejrzeń, strażnicy znali go i nie byli powiadomieni o jego aresztowaniu, opuścił budynek. 

W lasach Lubonia Andrzej Stalin i Józef Baran wybudowali ziemiankę i tam przebywali do zimy. Żywność i wiadomości przynosiła im siostra Józefa, Maria i młodszy brat Władysław „Baca”. Tymczasem Niemcy poszukiwali obu zbiegów. Nachodzili ich rodzinne domy, przeprowadzali rewizje. Żona Józefa, Stefania, wraz z córką Ireną wyprowadziła się z willi „Józefa” i przeniosła do domu krewnego Czesława Stolarczyka. Nadchodziła zima, uciekinierom coraz trudniej było żyć w lesie. Należało pomyśleć o lepszej kryjówce. Dla Józefa przygotowano schowek na poddaszu domu jego matki. Andrzej również powrócił do rodzinnego domu na Zaborni, gdzie pod podłogą przygotowano dla niego kryjówkę. Wejście do niej zostało zamaskowane szafą. W swych domach przetrwali do wiosny 1943 roku. 

Z nadejściem cieplejszych dni ponownie poszli do lasu. W tym czasie dołączył do nich Jan Perucki „Gwóźdź”. W odróżnieniu od reszty nie był poszukiwany, pracował legalnie w Rabce. Tak jak Andrzej był szewcem. Od 1940 roku należał do ZWZ. Jednak po masowych aresztowaniach jakie spadły na rabczańskich konspiratorów latem 1942 roku, siatka ZWZ-AK w Rabce przestała istnieć. Część członków została aresztowana. Pozostali ukrywający się szukali kontaktu organizacyjnego. W tym czasie w rejonie Gorców i Beskidu Wyspowego rozpoczął działalność oddział partyzancki Jana Stachury „Adama”. Na razie jednak „spaleni” konspiratorzy chodzili po okolicy luźno, w małych grupach, próbując nawiązać kontakt z oddziałem. Ukrywający się potrzebowali broni.

Jan Perucki „Gwóźdź”
W kwietniu 1943 roku czteroosobowa grupa „Jodły” zeszła z Lubonia do Rabki. Postanowili zdobyć broń. Józef Baran, Jan Perucki, Andrzej Stalin i Władysław Baran dotarli na Słone pod Żydowski Obóz Pracy, który był pilnowany przez Ukraińskich wartowników. Zaskoczyli jednego z nich i uprowadzili, a następnie rozbroili. Wypuszczony Ukrainiec rozpoznał dwóch napastników – Józefa i Andrzeja, których znał ze szkoły policyjnej mieszczącej się w budynku „Tereski”. Niemcy ponownie wszczęli poszukiwania. Gestapowcy przeprowadzili rewizję w domach, grozili rodzinom, ale poszukiwani przepadli jak kamień w wodę. Władysław i Jan powrócili do swych codziennych zajęć. Józef i Andrzej ukrywali się w lesie. Pod koniec czerwca 1943 roku Józef zachorował, od dłuższego czasu miał kłopoty z żołądkiem. Musiał znaleźć się w domu pod troskliwa opieką. W takiej sytuacji zdecydował się na powrót do swej kryjówki w domu matki. W tym czasie gestapowcy nasilili poszukiwania zbiegów. Za „Jodłą” rozesłano list gończy.

Widok na Luboń
W nocy z 9 na 10 lipca 1943 roku wydarzyła się tragedia. Gestapowcy otoczyli dom rodzinny Józefa. Kilku z nich wtargnęło do środka. Maria Baran: Przyszli do nas 9 lipca 1943 r. kazali położyć się na podłodze mojej matce, mnie i przebywającemu u nas Janowi Sochackiemu. Brata Władysława zabrali, by poszedł z nimi. Nas 3-je leżących został pilnować jeden SS-man. Pamiętam, że wówczas SS-mani zapytali nas, czy nikogo więcej nie ma [powiedziałam], że w domu oprócz nas nikogo nie ma, chociaż przebywał brat Józef, bo leczył się na żołądek. Gestapowcy wraz z Władysławem Baranem udali się do domu Czesława Stolarczyka, gdzie przebywała żona i córka Józefa. Gestapowcy aresztowali Czesław Stolarczyka. Stefanię i Irenkę Baran okrutnie pobito, wyprowadzono przed dom i rozstrzelano.

Józef Baran z córeczką Irenką i żoną Stefanią
Po powrocie do domu Władysław opowiedział o przebiegu tych wydarzeń matce. Janina Ferduła: Wtedy brat opowiadał matce, że Niemcy, których zaprowadził do mieszkania bratowej, od razu poczęli w niemiłosierny sposób bić 14-letnią córkę brata Irenę, żądając informacji, gdzie przebywa ojciec. Bili również bratową i to bili kolbami karabinów i kijem od miotły. Następnie kazali się obu ubierać i wyprowadzili je na podwórze i tam puścili do nich serię z karabinu maszynowego.

Po tych tragicznych wydarzeniach „Jodła” opuścił rodzinny dom. Nie mógł darować sobie, że z jego winy zamordowano najbliższe mu osoby. Zerwał wszelkie kontakty z kolegami, stał się innym człowiekiem.

Władysław Baran
Zbliżała się kolejna zima. Andrzej Stalin postanowił tak jak poprzednią spędzić w domu w kryjówce pod podłogą rodzinnego domu. Jan i Władysław przebywali w domach i legalnie pracowali. Po tragedii „Jodły” stracili ochotę na samowolną partyzantkę. Postanowili odnowić kontakt z organizacją. Coraz częściej w Rabce i okolicy mówiło się o działalności ludzi „Adama”. Należało przeczekać do wiosny i spróbować dołączyć do oddziału.

Przed rodzinnym domem, pierwszy z prawej Jan Perucki
Nie doczekali. Przez cały ten czas Józef i Andrzej byli poszukiwany przez Gestapo. Ktoś doniósł, że Andrzej ukrywa się w domu na Zaborni. W nocy 18/19 marca przyszli do Stalinów Niemcy. Zagrozili, że zabiją wszystkich, jeśli nie wydadzą poszukiwanego. Jakimś cudem Julian, najmłodszy z rodzeństwa, korzystając z zamieszania zdołał wybiec z domu i ukryć się za studnią. Niemcy przeszukiwali dom, lecz nic nie znaleźli. Zdenerwowani, postanowili odegrać się na Adamie, młodszym bracie Andrzeja. Jeden z żołnierzy zamachnął się na niego bagnetem. Na szczęście Adam był bardzo zwinny i udało mu się uniknąć ciosu. Matka zaczęła głośno krzyczeć. Andrzej z kryjówki obserwował całe zajście. Bojąc się o bliskich postanowił wyjść z ukrycia. Obu braci, Adama i Andrzeja, najpierw pobito, a następnie aresztowano pod zarzutem przynależności do nielegalnej organizacji. W tym samym czasie inna grupa gestapowców wtargnęła do rodzinnego domu Peruckich.

Zatrzymano Irenę, siostrę Jana, o której wiedzieli, że jest sympatią Władysława Barana. Dziewczynę zabrano i zaprowadzono do domu Baranów. Tam zobaczyłam przyprowadzonego Andrzeja Stalina, który miał tak zniekształconą twarz, że nie mogłam go poznać, dopiero po oczach zorientowałam się, że to on. Oprawcy nie znaleźli w domu Władysława i Józefa, zatrzymali więc ich siostrę Marię i z grupą aresztowanych udali się do domu siostry Bronisławy Baran, gdzie przebywał Władysław.

Po jego zatrzymaniu cała grupa udała się do Zarytego, do szwagra Baranów, Józefa Ferduły. Nie zastali go w domu, ale aresztowano go na stacji kolejowej w Zarytem, gdzie pracował. Następnie przewieziono zatrzymanych do Szkoły Policyjnej w willi „Tereska”. Tam wtrącono ich do celi, w której spotkali innych więźniów, wśród nich byli między innymi Jan Perucki, krawiec Józef Sutor i pracownik sklepu cukierniczego „Wedel” Bolesław Męcikiewicz.

Po południu, 19 marca 1944 roku, grupa aresztowanych pod konwojem została odwieziona do placówki Gestapo w Zakopanem w willi „Palace”. Tam zostali umieszczeni w osobnych celach.

Budynek „Palace” w Zakopanem
Rozpoczęło się okrutne śledztwo, wszystkim postawiono zarzut współpracy z nielegalną organizacją. Po dwóch tygodniach zwolniono Adama Stalina, Józefa Sutora i Józefa Ferdułę. Gestapowcy nie mieli przeciw nim dowodów, a oni pomimo pobicia nie przyznali się do winy. Józef Sutor: Przebywając w „Palace” byłem kilkakrotnie przesłuchiwany. Przesłuchiwał mnie gestapowiec o włoskim nazwisku, chyba „Wiktorini”. (…) Najdokładniej zapamiętałem pierwsze moje przesłuchanie, w którym Victorinii żądał, bym przyznał się, że pomagam partyzantom, że szyję i dostarczam im mundury niemieckie. Kiedy zaprzeczyłem bito mnie. Przy pierwszym przesłuchaniu dostałem tak mocno w kark rewolwerem, że upadłem na podłogę. Wtedy kilku gestapowców kopało mnie po plecach i po nerkach. Gorzej wyglądała sprawa innych aresztowanych przeciwko nim zebrano więcej dowodów. Gestapowcy intensywnie próbowali wyciągnąć z Rabczan informację na temat ich działalności konspiracyjnej i Józefa Barana, którego już tak długo poszukiwali. Ponieważ nikt z przesłuchiwanych nie udzielał im pożądanych informacji, stosowali najróżniejsze metody przymuszania do mówienia: bili, kopali, wieszali na drzwiach na wykręconych do tyłu rękach. Janina Ferduła: Gdy mąż wrócił, opowiadał, że tak siostra Maria, jak i brat Władysław są w „Palace” bardzo bici i torturowani. Mąż mówił, że był przetrzymywany w „Palace” w jednej celi z bratem Władysławem i brat po każdym przesłuchaniu wracał tak zbity, że nie mógł ani siedzieć ani leżeć. Brat mu opowiadał, że wieszali go na drzwiach za ręce aż tracił przytomność. To Niemcy polewali go wodą i dalej bili. Maria Solak: Przesłuchiwał mnie gestapowiec Peters, który był zastępcą szefa Sehmischa. Jako tłumacz brał udział w przesłuchaniu Ślązak nazwiskiem Klimczoch. Pytali mnie gdzie jest brat Józef, po co byłam w lesie i czy widziałam tam broń. (…) Przesłuchiwano mnie przez 3 lub 4 dni. Ponieważ nie dawałam pozytywnych odpowiedzi, bili mnie. Kazali mi rozebrać się do naga, położyć na krześle i Klimczoch bił, a Peters przyglądał się i czekał chyba, że po otrzymanych razach będę mówiła inaczej. Po tych biczach bardzo opuchłam i wtedy sprowadzono mnie do ciemnicy, gdzie na brzuchu położyłam się na betonie, bo inaczej nie potrafiłam nawet leżeć. (…) W ciemnicy trzymano mnie przez 3-tygodnie.

Cela w podziemiach „Palace”
W tym czasie gestapowcy zamordowali Bolesława Męcikiewicza. Pewnej nocy wyprowadzili go z ciemnicy, w której był przykuty kajdanami do ściany, na podwórze „Palace” i tam zastrzelili. Po miesięcznym śledztwie Andrzej Stalin, Jan Perucki i Władysław Baran zostali przetransportowani do więzienia w Krakowie przy ulicy Montelupich. Maria Baran pozostała w „Palace”. W krakowskim więzieniu Rabczanie zostali skazani na karę śmierci. 17 kwietnia 1944 ich nazwiska znalazły się na plakacie śmierci wśród 27 zakładników przeznaczonych do „ułaskawienia”.

Tablica pamiątkowa na budynku „Palace”
Był 28 maja 1944 r., piękna wiosenna noc. Po ulicach Zakopanego nikt już nie chodził w końcu była godzina policyjna. Kuźnicki hotel „Zum alten Eisenhammer” rozbrzmiewał gwarem rozmów podpitych biesiadników. Wśród nich byli Niemcy i Ukraińcy. Popijali kufel za kuflem, kieliszek za kieliszkiem. Pomysłów na toasty mieli sporo: za wyjeżdżających niedługo na front, za tych, którzy właśnie wrócili, za ojczyznę i Hitlera. Przy jednym ze stolików siedział Niemiec i dwaj Ukraińcy. W czasie biesiady doszło do sprzeczki, pijany niemiecki żołnierz zwymyślał Ukraińców. „Czarni”, gdy tylko ich kompan odszedł od stołu, pełni złości i oburzenia postanowili, że takiej obelgi, nie mogą odpuścić. Ponieważ już od dawna mieli z nim na pieńku, powtarzali sobie: „Nie darujemy!’’. Gdy zabawa dobiegła końca opuścili hotel i zaczaili się na samotnie powracającego „dumnego” podoficera. Zaskoczony nie miał żadnych szans, został zastrzelony. Rankiem, gdy odkryto zwłoki, rozpoczęło się piekło. Wściekłe gestapo za wszelką cenę starało się pojmać sprawców. Nie wzięto jednak pod uwagę, że przyczyną morderstwa była pijacka kłótnia oraz, że sprawcami mogą być współtowarzysze broni. Cała odpowiedzialność spadła na Polaków.

Krzyż na miejscu egzekucji  w Kuźnicach
Zakładnicy zostali przywiezieni z Krakowa do „Palace” 29 maja 1944 roku. Było ich dwudziestu, za tyle istnień miało być odkupione życie jednego Niemca. Wśród nich byli Andrzej Stalin, Jan Perucki i prawdopodobnie Władysław Baran. Umieszczono ich w celach, gdzie spędzili noc.

Rankiem, 30 maja, wyprowadzono na dziedziniec, dwudziestu bosych mężczyzn z ogolonymi głowami. Byli związani po paru grubym sznurem utrudniającym ruchy, więc potykali się i upadali, co dla Niemców było świetnym pretekstem, by bić ich kolbami karabinów. Podjechała ciężarówka. Gestapowcy wpychali do niej więźniów. W ogólnym zamieszaniu jeden ze skazanych podjął próbę ucieczki. Był to Andrzej Stalin. Nim jednak zdołał sforsować mur ogrodzenia został zastrzelony przez wartownika. Stan więźniów musiał się zgadzać z podanym, więc na miejsce zastrzelonego wzięto młodego chłopaka.

Zakładnicy zostali przywiezieni do Kuźnic, w miejsce, gdzie dwa dni wcześniej został zamordowany niemiecki żołnierz. Świadkiem egzekucji był mieszkaniec Zakopanego Ludwik Korab: Widziałem, że w odległości około 30 metrów ode mnie stały dwa samochody ciężarowe, kryte plandeką. Obok tych samochodów było pełno SS-manów z automatami i pistoletami w rękach. SS-mani obstawiali drogę i większy ze stojących samochodów. Po chwili z tego samochodu poczęli wyprowadzać mężczyzn.

Świadek Józef Matuszczyk zeznawał: Usłyszałem wówczas komendę wydaną w języku polskim „wychodzić”, po której z samochodu ciężarowego wyszło 5-ciu mężczyzn związanych za ręce. Ustawili się oni na mostku obok drogi głównej i na komendę „uklęknąć” uklękli. Naprzeciw klęczących mężczyzn ustawiono na podnóżku karabin maszynowy i oddano serię strzałów. Po strzałach mężczyźni wywrócili się na twarz. Na komendę „następni”, wyszła z samochodu druga 5-tka mężczyzn, którą rozstrzelano w tym samym miejscu co pierwszą. Z kolei rozstrzelano trzecią i czwartą 5-tkę mężczyzn wyprowadzonych z samochodu. Jeden z rozstrzelanych dawał jeszcze znaki życia, wówczas funkcjonariusz gestapo doszedł do niego i dobił go strzałem z pistoletu w tył głowy. Po egzekucji ciała pomordowanych załadowano na samochód i wywieziono w nieznanym kierunku. Nikt nie powiadomił również rodzin o losie zakładników. Dlatego do końca wojny liczono na ich powrót. Nawet po zakończeniu wojny, gdy rodziny wiedziały już o egzekucji w Kuźnicach, nadzieja nie gasła.

Rodzina Władysława Barana była zdania, że nie został on rozstrzelany w Kuźnicach, gdyż w grudniu 1944 roku siostra Bronisława otrzymała do Władysława list z obozu pracy we Wrocławiu pisany ręką brata, w którym więzień nr 8614 prosił o przysłanie paczki żywnościowej. Wysłano kilka paczek od członków rodziny, ale nikt nie dostał potwierdzenia, że brat paczki otrzymał. Kolejnym dowodem na to, że Władysław nie zginął w egzekucji miał być wpis do „Kartoteki” więźniów więzienia Montelupich Baran Władysław – Rabka ul. Kolejowa 54 Baran Helena VI. 1944. Wpis sugeruje, że więzień Władysław Baran w czerwcu 1944 roku podał adres swojej matki aby otrzymywać paczki żywnościowe. W 1973 roku siostra, Janina Ferduła, wysłała pismo do międzynarodowej organizacji z siedzibą w Genewie, z prośba o pomoc w odnalezieniu śladów jego pobytu. Podała ostatni adres brata: Haftling nr. 8614 Arbeitslager Dunfteichen blok 14 Breslau. Po roku nadeszła odpowiedź, że wymieniony więzień nie figuruje w kartotekach obozu Gross-Rosen, którego podobozem był obóz pracy we Wrocławiu. Odpowiedź ta rozwiała wszelkie nadzieje, ale nie wskazała równoznacznie na miejsce śmierci Władysława Barana.

Zaświadczenia weryfikacyjne Jana Peruckiego ps. „Gwóźdź”.
Tak kończy się historia Rabczan, członków ZWZ i AK, patriotów i przyjaciół, których losy połączyły w okrutne dni okupacji. Ich nazwiska, wśród kilkudziesięciu innych, upamiętnia pomnik Władysława Hasiora „Prometeusz Rozstrzelany” w Kuźnicach i pomnik męczeństwa wzniesiony w centrum Rabki.

Pomnik Władysława Hasiora
„Prometeusz Rozstrzelany” w Kuźnicach
Pomnik Męczeństwa w Rabce
 Marta Sokołowska

P.S. W latach 1999/2000 mój ojciec Kazimierz Romański podjął zamysł upamiętnienia w Rabce tragicznie zamordowanych Stefanii i Ireny Baran. W swoich notatkach zapisał: Podając ten zamysł do publicznej wiadomości pragniemy zasięgnąć opinii społeczności rabczańskiej i jej zdania na ten temat. W zamyśle naszym było złożenie hołdu niewinnie zamordowanej matki i jej córeczki w mieście, gdzie tak duży wysiłek poświęca się ratowaniu dziecka, przez to samo macierzyństwa. Próbował zawiązać Komitet Budowy Pomnika Pamięci. Kontaktował się z IPN-em, zbierał wywiady co do zasadności powstania pomnika.

Powstały nawet odręczne szkice-plany jego wyglądu. Pierwsza wersja miała przedstawiać tył postaci idącej matki z córką.

Szkic pierwszej wersji pomnika wykonany
przez Kazimierza Romańskiego
Druga, do której ojciec bardziej się skłaniał, miała przedstawiać na płaskiej płycie dwie dorosłe dłonie zastygnięte w skurczu, bólu i rozpaczy oraz dłonie dziecka próbujące dosięgnąć dłoni matki. Według założeń ojca płyta owa powinna się znaleźć w Parku Zdrojowym.

Szkic drugiej wersji pomnika wykonany przez Piotra Romańskiego
Niestety nie zdołał zrealizować tego pomysłu. Pomysł budowy pomnika upamiętniającego tą tragedię jest nadal aktualny i może wartałoby do niego powrócić?

Piotr Romański

W pracy wykorzystano materiały znajdujące się w aktach oddziału Instytutu Pamięci Narodowej - Komisji Ściagania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie. Fotografie pochodzą m.in. ze zbiorów rodziny Peruckich.

2 komentarze:

  1. drobna sprawa , przed wojną nie było Klubu Sportowego Wierchy

    /*
    Autor: kliminski
    Data: 2010-10-03
    Godzina: 23:14:26

    Komentarz przeniesiony z poprzedniej strony Historii Rabki
    */

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawdziwe nazwisko Józefa Stalina to Płoszczyca i to właśnie skojarzenie jakie przywołuje było głównym powodem, że chciał je zmienić. To, że pisał do Stalina w tej sprawie można potraktować raczej jako "urban legend" niż prawdę. Próby zmiany nazwiska na jakieś historyczne podejmował brat Józefa, Andrzej Płoszczyca. Ostatecznie jednak pozostał przy swoim dlatego, że nie uzyskał zgody. Ale być może Józef też podejmował takie próby.

    /*
    Autor: viking
    Data: 2010-12-20
    Godzina: 15:46:47

    Komentarz przeniesiony z poprzedniej strony Historii Rabki
    */

    OdpowiedzUsuń