Okres czasu, począwszy od Bożego Narodzenia – po przez Nowy Rok – do Trzech Króli, to pora, którą przodkowie nasi, a zwłaszcza lud spędzali wesoło i gromadnie, urozmaicając je sobie tradycyjnemi zabawami i obchodami, których rozmaitość była wielka.
Boże Narodzenie (Z teki polskich drzeworytów ludowych wydanej przez W. Łazarskiego), Tygodnik Illustrowany., R.65, nr 51 (20 grudnia 1924) |
A więc przedewszystkiem wieczorami zbierano się codziennie w coraz to innym domu, na tak zwane „święte wieczory”, w czasie których przestrzegano, aby nikt po zachodzie słońca nie prządł i nie motał przędziwa, nie szył i wogóle nie pracował ostrem narzędziem, bo to poczytywano sobie za złą wróżbę. Czas ten spędzano przy ognisku, śpiewając przeważnie kolendy, lub opowiadając sobie, dla odmiany, baśnie.
Wyraz kolenda jest pochodzenia łacińskiego – podobnem brzmieniem nazywano dawniej w Rzymie początek roku nowego, zaś w Polsce oznacza on pieśni śpiewane w tym okresie, jak i podarki noworoczne, – święta bowiem Bożego Narodzenia i Nowego Roku łączono w jedną całość. Żaden inny naród na świecie nie posiada takiego bogactwa prześlicznych kolend i pastorałek, jak polski, zebrane razem tworzą cały tomik kantyczek, tak zwanych od wyrazu łacińskiego ”canto”, t.j. śpiewać. Układane po większej części przez górali, organistów i plebanów, pod takt wesołych krakowiaków, pełne są wiejskiego naturalnego wdzięku i uroku. Są to prawdziwe perełki naszej ludowej poezji i muzyki.
Poczęstunek z przygrywką, rys. Jan Feliks Piwarski, Tygodnik Illustrowany., 1925, nr 51 (19 grudnia) |
Odzwierciedla się w nich całkowicie pełna prostoty, tkliwości rodzicielskiej i niefrasobliwego humoru, oraz pogody – dusza ludu polskiego – dając jednocześnie obraz dawnych obyczajów, wierzeń i przygód wiejskich i góralskich. Występują w kolendach w roli głosicieli glorji Boskiego Dzieciątka – nietylko aniołowie, króle i pastuszki, lecz i bydełko domowe, a ptaszęta polne chwałę Panu Niebieskiemu śpiewają:
np.: Wół – osioł, wół osioł przed Nim klękali
Bo swego, bo swego Stwórcę poznali
Beczący, ryczący Panu śpiewali
Pasterze, pasterze w multanki grali.
albo: W dzień Bożego Narodzenia
Radość wszelkiego stworzenia
Ptaszki się w szopę zlatują
Jezusowi wyśpiewują:
Słowik zaczyna dyszkantem
Szczygieł mu dobiera altem
Szpak tenorem krzyknie czasem
A gołąbek gruchnie basem.
Rozrzewniającą również w kolendach jest ta ojcowsko-macierzyńska miłość i troskliwość, z jaką pastuszkowie zwracali się do Boskości ukrytej w słabej maleńkiej dziecinie. Wszystko by mu oddali, przynieśli w ofierze, czem mogli utulili, byle nie płakało, nie zziębło, byle nie było głodne. To też cały szereg kolend to poprostu przemiłe kołysanki dziecięce.
Na przedmieściu, rys. M. E. Andriollego, Tygodnik Illustrowany., Seria 3, t.12, nr 313 (24 grudnia 1881) |
Lulajże Jezuniu, moja perełko
Lulajże najmilsze me pieścidełko.
Lub też: A cóż z tą Dziecinką będziem czynili
Pastuszkowie mili, że tak nam kwili
Zaśpiewajmy Mu wesoło
I obróćmy się z Nim wkoło
Hoc-hoc-hoc-hoc-hoc-hoc.
Tkliwość ta była tak wielka, że przenosiła się na wszystkie otaczające Boskie Dzieciątko przedmioty – to też sianko i żłóbek, na którem spoczywało, stajenka, która Mu dała schronienie, stały się przedmiotem serdecznej pieszczoty i specjalnego kultu.
Jasełka, rys. M. E. Andriollego, Kłosy: czasopismo illustrowane,, 1881, t.33, nr 860 (22 grudnia) |
Oj siano, siano – siano kwiecie drogi
Że się na tobie kładzie Pan ubogi
Oj siano, siano, siano jak lilija
Na którem kładzie Jezuska Maryja.
Lecz najuroczystszą kolendą, od której zaczynano zawsze śpiew na pasterce i po domach, była kolenda powszechnie dziś znana:
Lecz najuroczystszą kolendą, od której zaczynano zawsze śpiew na pasterce i po domach, była kolenda powszechnie dziś znana:
W żłobie leży, któż pobieży
kolendować Małemu!,
którą śpiewano na nutę ulubionego poloneza z czasów króla Władysława IV-go.
Z dawien dawna, stało się w Polsce obyczajem, że chłopcy wiejscy nie kontentując się śpiewem domowym, chodzili po wsiach i po domach, śpiewając już to kolendy same, już to łącznie z pokazywaniem szopki, gwiazdy kolorowej, lub różnych sztuk w przebraniu za trzech króli, króla Heroda, djabłów i.t.d., za co zbierali datki, za które potem wieczorem wyprawiali sobie ucztę. Następnie zabawiali się płataniem różnych figli dziewczętom i znajomym, które obyczajem były przyjęte.
Zwyczaj chodzenia po domach z szopką, pochodzi od starodawnego włoskiego urządzania „jasełek” w kościele (po staropolsku jasełką nazywano żłóbek). Były to przedstawienia Narodzin Chrystusa w stajence. Misteria te wprowadził w życie gorący czciciel Dzieciątka Jezus, św. Franciszek z Assyżu. Urządzano w kościele stajenkę – ustawiano w niej figury Matki Boskiej, św. Józefa i Dzieciątka Jezus w żłóbku, dalej prawdziwego wołu i osła, a żywi ludzie grali nieraz role aniołów, trzech króli, pastuszków i Heroda.
W Polsce, jak tradycja niesie, pierwsze takie prześliczne jasełka urządziła w Wawelskiej Katedrze, w Krakowie, królowa polska, święta Kinga, żona króla Bolesława Wstydliwego. Występował tam nawet żywy wielbłąd, którego umyślnie na ten cel z gorących krajów sprowadzono. Wszystkie szaty Św. Rodziny, aniołów i królów ozdobione były klejnotami ze szczerego złota, pereł i djamentów, można bowiem i pobożna ta pani ofiarowała na ten cel cały swój bogaty, z Węgier, jako wiano, przywieziony skarbiec.
Z czasem jednak przedstawienia te, które narazie miały za cel naukę poglądową Wiary ś-tej i zżycia się z nią, zaczęły dawać nieobyczajnym ludziom okazję do żartów i nieprzystojnego zachowania się w kościele, więc Ojciec św. zakazał urządzać je po świątyniach Bożych – zostawiono tam tylko same martwe figury, zaś żywe obrazy i przedstawienia sceniczne, wraz z rozmaitemi przyśpiewkami zaczęła urządzać młodzież wiejska, chodząc po kolendzie.
Szopka miała kształt frontu kościelnego, zbitego z cienkich deseczek drewnianych, pomalowanych, lub z grubej tektury oblepionej papierem kolorowym i składała się z dwóch wieżyczek z okienkami bibułkowemi, jaśniejącemi od ukrytych za niemi świeczek, oraz ze środkowej niszy szerszej i otwartej, a przedstawiającej stajenkę, ze żłóbkiem pośrodku, z Dzieciątkiem Jezus, otoczonem wokoło figurkami z drzewa, lub z porcelany, a przedstawiającemi Matkę Bożą, św. Józefa, wołu, osła, aniołów i pastuszków. Na przodzie podłużna szpara służyła do przedstawień. W niej laleczki, osadzone na patyczkach i kierowane dołem przez prowadzącego szopkę, tańczyły lub grały różne sceny, już to historyczne z czasów narodzin Chrystusa, już to obyczajowe z życia codziennego, lub z bajek – a prowadzący szopkę, przy akompanjamencie skrzypek lub harmonji śpiewał za nią różne piosenki lub prowadził rozmowy, przyczem przez małe okienka, wielkości oka w tylnej ścianie szopki umieszczone, badał, czy wszystko dobrze idzie na przodzie. Oto kilka przykładów takich scen i śpiewek:
Z dawien dawna, stało się w Polsce obyczajem, że chłopcy wiejscy nie kontentując się śpiewem domowym, chodzili po wsiach i po domach, śpiewając już to kolendy same, już to łącznie z pokazywaniem szopki, gwiazdy kolorowej, lub różnych sztuk w przebraniu za trzech króli, króla Heroda, djabłów i.t.d., za co zbierali datki, za które potem wieczorem wyprawiali sobie ucztę. Następnie zabawiali się płataniem różnych figli dziewczętom i znajomym, które obyczajem były przyjęte.
Śpiewanie kolędy po wsi w noc Świętego Szczepana, Kłosy : czasopismo illustrowane, tygodniowe., 1873, t.17, nr 443 (25 grudnia) |
Zwyczaj chodzenia po domach z szopką, pochodzi od starodawnego włoskiego urządzania „jasełek” w kościele (po staropolsku jasełką nazywano żłóbek). Były to przedstawienia Narodzin Chrystusa w stajence. Misteria te wprowadził w życie gorący czciciel Dzieciątka Jezus, św. Franciszek z Assyżu. Urządzano w kościele stajenkę – ustawiano w niej figury Matki Boskiej, św. Józefa i Dzieciątka Jezus w żłóbku, dalej prawdziwego wołu i osła, a żywi ludzie grali nieraz role aniołów, trzech króli, pastuszków i Heroda.
W Polsce, jak tradycja niesie, pierwsze takie prześliczne jasełka urządziła w Wawelskiej Katedrze, w Krakowie, królowa polska, święta Kinga, żona króla Bolesława Wstydliwego. Występował tam nawet żywy wielbłąd, którego umyślnie na ten cel z gorących krajów sprowadzono. Wszystkie szaty Św. Rodziny, aniołów i królów ozdobione były klejnotami ze szczerego złota, pereł i djamentów, można bowiem i pobożna ta pani ofiarowała na ten cel cały swój bogaty, z Węgier, jako wiano, przywieziony skarbiec.
Z czasem jednak przedstawienia te, które narazie miały za cel naukę poglądową Wiary ś-tej i zżycia się z nią, zaczęły dawać nieobyczajnym ludziom okazję do żartów i nieprzystojnego zachowania się w kościele, więc Ojciec św. zakazał urządzać je po świątyniach Bożych – zostawiono tam tylko same martwe figury, zaś żywe obrazy i przedstawienia sceniczne, wraz z rozmaitemi przyśpiewkami zaczęła urządzać młodzież wiejska, chodząc po kolendzie.
Szopka miała kształt frontu kościelnego, zbitego z cienkich deseczek drewnianych, pomalowanych, lub z grubej tektury oblepionej papierem kolorowym i składała się z dwóch wieżyczek z okienkami bibułkowemi, jaśniejącemi od ukrytych za niemi świeczek, oraz ze środkowej niszy szerszej i otwartej, a przedstawiającej stajenkę, ze żłóbkiem pośrodku, z Dzieciątkiem Jezus, otoczonem wokoło figurkami z drzewa, lub z porcelany, a przedstawiającemi Matkę Bożą, św. Józefa, wołu, osła, aniołów i pastuszków. Na przodzie podłużna szpara służyła do przedstawień. W niej laleczki, osadzone na patyczkach i kierowane dołem przez prowadzącego szopkę, tańczyły lub grały różne sceny, już to historyczne z czasów narodzin Chrystusa, już to obyczajowe z życia codziennego, lub z bajek – a prowadzący szopkę, przy akompanjamencie skrzypek lub harmonji śpiewał za nią różne piosenki lub prowadził rozmowy, przyczem przez małe okienka, wielkości oka w tylnej ścianie szopki umieszczone, badał, czy wszystko dobrze idzie na przodzie. Oto kilka przykładów takich scen i śpiewek:
Szopka, rys. T. Gronowski Tygodnik Illustrowany., 1925, nr 51 (19 grudnia) |
Ja Hanusia – ty Hanusia
Słodka u nas jest buziusia
Jak się chłopcy dowiedzą,
To nam buzię objedzą.
Dalej tańczy żyd ze starą żydówką, przyczem śpiewa taki wierszyk:
Moje Sure niema butów,
Ale będzie miało,
Czy czerwone , czy zielone,
Jakie będzie chciało.
Albo czarownica robi masło w maleńkiej maśniczce i śpiewa:
Mam ci ja też krasą krowę,
Zapędzę ją pod dąbrowę,
Mój pastuszku paś że mi ją,
Dam ci serek na wiliją.
A głos z za sceny odpowiada:
Choćbyś dała i kiełbasę
To ci krowę wilkiem spasę.
Wreszcie śmierć ścina głowę Herodowi, a djabeł bierze go na widły i woła:
Za twe zbytki, idź do piekła, boś ty brzydki.
Noszona przez chłopców wiejskich na pamiątkę „Gwiazdy Betlejemskiej” – „gwiazda”, ma za podstawę środkową koło od starego przetaka, na którem wypiłowane było osiem otworów, dla przepuszczenia światła na boki. Nad temi otworami umieszczone było tyleż trójkątnych promieni, o drewnianych, cienkich bocznych ściankach – a wszystko od przodu oklejone było różnokolorowemi bibułkami i rozjaśnione od wewnątrz umieszczonemi, na nieruchomej deseczce, świeczkami, podczas kiedy sama gwiazda obracała się wokoło na ruchomej osi, na wysokim kiju osadzonej.
Wśród ciemności nocnej, na tle śniegu białego, i przy wtórze muzyki kolendowej, śpiewu i rozgorzałych oczu chłopiąt, promienna, wielobarwna „gwiazda” wydawała się rozmarzonej wyobraźni dziecka przecudnem z nieba zesłanem zjawiskiem. To też co to była za radość, co za uciecha wielka wśród dzieciarni, gdy usłyszała pożądaną nowinę, że idą chłopcy z szopką, lub z gwiazdą – co sił biegło się naprzeciw. Niejedno z nas pamięta jeszcze to uczucie z dawnych, szczęśliwych dziecięcych wspomnień.
Trzecią taką okolicznościową zabawą z okresu Bożego Narodzenia i Nowego Roku było przebieranie się za trzech króli w koronach, za Heroda, żołnierzy rzymskich w zbroi i z szablami, za anioła, śmierć z kosą – i djabłów kusych, po niemiecku, z ogonem i rogami i t.d.
W dawnej Polsce nie obchodzono hucznie sylwestrowej nocy, jak dzisiaj, lecz lud nasz zawsze żegnał rok stary, a witał nowy wesoło. Psotom, jakie chłopcy wiejscy urządzali dziewczętom nie było końca, że i wyliczyć wszystkie trudno. Pachołkowie dworscy przebierali się za cyganów i cyganki, za św. Mikołaja, za baby, żydów, wojaków i zwierzęta. Oprowadzali żywego wilczka lub niedźwiadka, jeśli udało się złapać takiego, a w braku ich, stroili się sami w skóry wilcze, niedźwiedzie lub baranie i stąd powstało przysłowie: ”Biega jak wilk ze skórą po kolendzie”. Każdej takiej maskaradzie, towarzyszył tak zwany „dziad” – z brodą ze lnu lub konopi, z koszturem w ręku i wielką torbą na plecach do zbierania datków. Wśród śmiechu i figlów komiczna ta gromadka maszerowała od dworu do dworu, od chaty do chaty, winszując szczęśliwego Nowego Roku i żartobliwe nieraz wygłaszając tyrady, za co obdarzano ją wszędzie „kolendą”. Zwało się to zbieraniem „nowego latka”.
Ażeby mieć czemś przyjąć chodzących z „nowem latkiem” gości, gospodynie piekły mięsiwo, pierogi i placki – i częstowały niemi każdego, kto zawitał w progi ich domostwa. Stąd wigilję Nowego Roku zwano w wielu okolicach „szczodrym wieczorem”, a na Rusi nosiła ona nazwę „bohatego wieczoru”. Pieczono przytem wielkie bochny chleba, i kładziono je na noc na rogu stołu – na dobry znak, aby w Roku Nowym nie zabrakło nigdy w domu tego daru Bożego. Obrzędową potrawą na wieczerzę starego roku, była tak zwana „lemieszka” – z mąki pszennej lub hreczanej, suto omaszczona. Dziewczęta czyniły w tym czasie różne wróżby zamążpójścia na rok nadchodzący – między innemi zapalały leciuchne wiechetki ze lnu i rzucały w górę, a której najwyżej poleciał, ta pierwsza miała wyjść za mąż. Wszyscy zaś, sąsiedzi sąsiadom, dzieci rodzicom, służba państwu, nawzajem składali sobie serdeczne życzenia noworoczne.
Oto urywek dowcipnego powinszowania z jakiem żacy szkolni chodzili po domach, po kolendzie:
Kolednicy, rys. Ejsmonta, Tygodnik Illustrowany., Seria 4, t.2, nr 52 (29 grudnia 1883) |
Wśród ciemności nocnej, na tle śniegu białego, i przy wtórze muzyki kolendowej, śpiewu i rozgorzałych oczu chłopiąt, promienna, wielobarwna „gwiazda” wydawała się rozmarzonej wyobraźni dziecka przecudnem z nieba zesłanem zjawiskiem. To też co to była za radość, co za uciecha wielka wśród dzieciarni, gdy usłyszała pożądaną nowinę, że idą chłopcy z szopką, lub z gwiazdą – co sił biegło się naprzeciw. Niejedno z nas pamięta jeszcze to uczucie z dawnych, szczęśliwych dziecięcych wspomnień.
Kolędnicy z gwiazdą, Tygodnik Illustrowany., R.65, nr 51 (20 grudnia 1924) |
Trzecią taką okolicznościową zabawą z okresu Bożego Narodzenia i Nowego Roku było przebieranie się za trzech króli w koronach, za Heroda, żołnierzy rzymskich w zbroi i z szablami, za anioła, śmierć z kosą – i djabłów kusych, po niemiecku, z ogonem i rogami i t.d.
Trzej królowie, rys. Wlastmil Hofman, Tygodnik Illustrowany., 1925, nr 51 (19 grudnia) |
W dawnej Polsce nie obchodzono hucznie sylwestrowej nocy, jak dzisiaj, lecz lud nasz zawsze żegnał rok stary, a witał nowy wesoło. Psotom, jakie chłopcy wiejscy urządzali dziewczętom nie było końca, że i wyliczyć wszystkie trudno. Pachołkowie dworscy przebierali się za cyganów i cyganki, za św. Mikołaja, za baby, żydów, wojaków i zwierzęta. Oprowadzali żywego wilczka lub niedźwiadka, jeśli udało się złapać takiego, a w braku ich, stroili się sami w skóry wilcze, niedźwiedzie lub baranie i stąd powstało przysłowie: ”Biega jak wilk ze skórą po kolendzie”. Każdej takiej maskaradzie, towarzyszył tak zwany „dziad” – z brodą ze lnu lub konopi, z koszturem w ręku i wielką torbą na plecach do zbierania datków. Wśród śmiechu i figlów komiczna ta gromadka maszerowała od dworu do dworu, od chaty do chaty, winszując szczęśliwego Nowego Roku i żartobliwe nieraz wygłaszając tyrady, za co obdarzano ją wszędzie „kolendą”. Zwało się to zbieraniem „nowego latka”.
Kolędnicy, Kłosy : czasopismo illustrowane, tygodniowe., 1876, t.23, nr 599 (21 grudnia) |
Ażeby mieć czemś przyjąć chodzących z „nowem latkiem” gości, gospodynie piekły mięsiwo, pierogi i placki – i częstowały niemi każdego, kto zawitał w progi ich domostwa. Stąd wigilję Nowego Roku zwano w wielu okolicach „szczodrym wieczorem”, a na Rusi nosiła ona nazwę „bohatego wieczoru”. Pieczono przytem wielkie bochny chleba, i kładziono je na noc na rogu stołu – na dobry znak, aby w Roku Nowym nie zabrakło nigdy w domu tego daru Bożego. Obrzędową potrawą na wieczerzę starego roku, była tak zwana „lemieszka” – z mąki pszennej lub hreczanej, suto omaszczona. Dziewczęta czyniły w tym czasie różne wróżby zamążpójścia na rok nadchodzący – między innemi zapalały leciuchne wiechetki ze lnu i rzucały w górę, a której najwyżej poleciał, ta pierwsza miała wyjść za mąż. Wszyscy zaś, sąsiedzi sąsiadom, dzieci rodzicom, służba państwu, nawzajem składali sobie serdeczne życzenia noworoczne.
Kolędnicy wiejscy, rys J. Maszyńskiego, Kłosy : czasopismo illustrowane, tygodniowe., 1881, t.33, nr 860 (22 grudnia) |
Oto urywek dowcipnego powinszowania z jakiem żacy szkolni chodzili po domach, po kolendzie:
Mości gospodarzu, domowy szafarzu
Niebądź tak ospały, każ nam dać gorzały,
Dobrej z alembika i do niej piernika,
Hej kolenda, kolenda!
Mościa gospodyni, domowa mistrzyni.
Bacz w jakim to czasie i daj dwie kiełbasy,
Które kiedy zjemy, to podziękujemy,
Hej kolenda, kolenda!
Na zakończenie i my staropolskim obyczajem przesyłamy szczerem sercem:
„Dosiego Roku!”
Powyższy tekst zamieszczony został w dodatku do „LECHA”, Gazety Gnieźnieńskiej – t.j. czasopiśmie Tygodnik Ilustrowany, nr. 3 z 28 XII 1924 roku.
Kolędnicy z kozą na Rusi, rys. J. Fałat, Tygodnik Illustrowany., Seria 4, t.2, nr 52 (29 grudnia 1883) |
Halina Kamocka
Powyższy tekst zamieszczony został w dodatku do „LECHA”, Gazety Gnieźnieńskiej – t.j. czasopiśmie Tygodnik Ilustrowany, nr. 3 z 28 XII 1924 roku.
Tekst nadesłał i opracował Józef Szlaga.
Nieźle zwyczaje! Szkoda tylko że wiele z nich nie dotrwało do dzisiaj.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, świetny blog!