Z okazji świąt Bożego Narodzenia oraz nadchodzącego Nowego Roku, sympatykom, zwolennikom, wszystkim znajomym, a także tym, którym historia naszego miasta właściwie jest obojętna, zespól Historia Rabki składa serdecznie życzenia zdrowia, wielu pogodnych i radosnych chwil, szczęścia w życiu osobistym a w zawodowym wielu sukcesów oraz wszelkiej pomyślności w Nowym 2023 Roku.
Boże Narodzenie … Czarowny urok kryje się w tych słowach. Wzruszają one i rozrzewniają, czarem wspomnień przemawiają do serc.
Boże Narodzenie … Dziwny czas, czekamy nań z tęsknotą, witamy ze wzruszeniem głębokim i szczerym, zapominamy w nim o szarzyźnie dnia codziennego.
Boże Narodzenie … Wesołe i szczęśliwe chwile. Każdy zapomina o troskach i bólach, także o wszelkich kłopotach materialnych, na twarzach zakwita uśmiech, każdy z otuchą i nadzieją myśli o przyszłości.
Z Bożym Narodzeniem związane są najpiękniejsze w roku zwyczaje i tradycje. A choć z każdym rokiem coraz mniej są przestrzegane, zwłaszcza w miastach, to warto jednak raz w roku przypomnieć sobie jak obchodzono je dawniej.
Z ukazaniem się pierwszej gwiazdy na niebie, która ma symbolizować gwiazdę betlejemską, następuje najbardziej uroczysta chwila świąt Bożego Narodzenia, czyli wigilia a właściwie kolacja wigilijna, do której zasiadają wszyscy domownicy, aby spożyć wspólną, uroczystą kolację, łamiąc się uprzednio opłatkiem.
Z wigilią najwięcej związanych jest tradycji i zwyczajów. Spośród z nich, chcielibyśmy zwrócić dziś większą uwagę na kolędy, bo przecież wieczór wigilijny nie byłby pełen, gdyby nie kolędy właśnie.
W większości autorami kolęd był lud wiejski, parafialni organiści i ludowi poeci. Dlatego też bije z nich prostota i szczerość uczuć dla Narodzonej Bożej Dzieciny. Nie wiadomo tak naprawdę kiedy u nas powstał zwyczaj śpiewania kolęd i kolędowania w domach. Bardzo obszerne informacje dotyczące kolęd zebrał hrabia Stanisław Tarnowski, profesor i rektor UJ w Krakowie, publicysta i krytyk literatury polskiej. Zawarł je w obszernym swoim studium O kolędach, drukowanym w czasopiśmie Czas, na początku 1882 roku w odcinkach, a następnie w całości wydanym w Krakowie w drukarni Czasu Franciszka Kulczyckiego i Spółki w 1894 roku. Praca ta okazała się skarbcem na tyle bogatym i obszernym, iż stała się źródłem wiedzy dla wielu innych autorów, którzy nawet po latach w pełni z niej czerpali.
Za przykład niech posłużą dwa artykuły, opublikowane w dwóch różnych czasopismach. Pierwszy z nich, Istota polskich kolend, opublikowano w dodatku do Ilustrowanego Kuryera Codziennego z 25 grudnia 1928 roku, tj. w Kuryerze Literacko – Naukowym nr. 53. Drugi natomiast, Czar polskich kolęd zamieszczony został dokładnie rok później w czasopiśmie Gazeta Lwowska z 25 grudnia 1929 roku.
Istota polskich kolend
Kolenda jest rodzajem poezji, wspólnym wszystkim warstwom społecznym.
Ujmująca prostotą i naiwnością, swoim humorem, tak charakterystycznie swojskim, kolenda jest pełna wdzięku przez to zwłaszcza, że to bezwiedny, ale nie mylny wyraz uczuć dobrych, szlachetnych, czasem bardzo głębokich, czasem delikatnych, właściwych naturze polskiej.
Święta Bożego Narodzenia wywarły na naszą rodzimą, bezimienną poezję ludową wpływ wielki: znać, iż wywierać musiały wielki urok na wyobraźnię ludu. Wiele natchnień cudownych, świętych znalazła chrześcijańska sztuka, włoskie malarstwo, zwłaszcza to najpobożniejsze, przedrafaeliczne, w tych scenach Narodzenia ! Wszystkie ludy Europy wzięły stamtąd dużo swoich drogich, rzewnych i najpoetyczniejszych zwyczajów.
„Anglja, choć protestancka, ma swój „Christmas”, który jest dla niej nietylko religijnem, ale i narodowem i domowem świętem.
W Niemczech mniej w okresie tych świąt może ruchu po ulicach, mniej niż w Anglji miłosierdzia, ale w domu święci się to święto uroczyście.
Francja miała swoje śpiewy kolendowe osobne, które tytuł swój nawet wzięły od tego święta, a choć z czasem te Noele stały się śpiewami świeckimi, to jednak właściwa im forma prosta, naiwna, przechowała się zawsze i świadczy o ich początku, i o ich a naszemi kolendami jakiemś pokrewieństwie.
We Włoszech, kiedy w bocznej kaplicy każdego prawie kościoła widzi się ustawioną stajenkę ze wszystkiemi figurami, które w niej być powinny, ma się żywe przypomnienie wieków średnich.
Nasza szopka to również ten sam objaw uczucia religijnego, które od wieków znajduje tu swe ujście. Ale kolenda, choć jest pieśnią religijną, nie jest prawie nigdy modlitwą. To jest głównem znamieniem kolendy i jej podstawą, skąd dopiero wyrosły różne jej rodzaje i formy, które lud mógł po swojemu wyrobić.
Kto przyglądał się uważnie kolendzie, ten musiał dostrzec, że jej właściwym przymiotem i jej największym wdziękiem, samą jej istotą, jest owa poufałość naiwna, z jaką mówi o Narodzeniu Pana Jezusa i o Jego Matce. Ten koloryt miejscowy, polski, nadany scenom betlejemskim, stanowi prawdziwy wdzięk kolend, a poufałość z prostotą i jakieś rozrzewnienie, to jest ich piękność wyższa i wewnętrzna.
Ci pasterze, zbudzeni przez aniołów i śpieszący do owej szopy, to nie są jakieś wschodnie Araby lub Turki, ale szczere polskie parobki; ta szopa jest taka sama jak każda stajnia przy każdej wiejskiej zagrodzie.
Ktoby dzieje Nowego Testamentu znał tylko z kolend, ten mógłby myśleć, że Pan Jezus urodził się w pierwszej lepszej wsi polskiej, każda mogłaby sobie tę chwałę przypisywać, bo każda jest podobna jak dwie krople wody do tego Betlejem, jakie jest w kolendach. Żyje w nich cały ten wiejski świat ze swojemi zwyczajami i stosunkami, uczuciami i sposobem mówienia, – a ta wielka oryginalność, ta, ze stanowiska literackiego, największa wartość kolend, leży skutkiem tego w tem, że nie były one czystą modlitwą, ale i opowiadaniem. To sprawiło, że ten poeta wiejski mógł sobie wyobrażać różne chwile wspomniane w ewangelji, musiał, żeby je opowiedzieć, rozwijać je i oddawać różne szczegóły, których tam nie ma, kładł też w te opowiadania wszystko, co widział u siebie na wsi: przeniósł w kolendę swój własny świat.
Narodzenie służy za tło, a obrazem jest polski świat, polska wieś, ze wszystkiem, co do niej należy: jest i mróz grudniowy i kożuch, i buty, i czapki, i różne domowe sprzęty i zapasy, a nawet zwierzęta.
Różne przytem są rodzaje kolend, a w charakterze ich idyllicznym znaleźć można źdźbło pierwiastka dramatycznego. Kolenda stoi pod tym względem wyżej od innych gałęzi naszej ludowej poezji.
Kolendę lud lubi, lgnie do niej, bo człowiek ubogi i prosty czuje instynktem, że to jego święto opiewają te pieśni, że to jego triumf, apoteoza ubóstwa, podniesienie go do godności i chwały, z jaką żadne na świecie równać się nie może.
Człowiek ubogi to czuje. On nie rozważa i nie rozumuje, ale z rozkoszą myśli o Narodzeniu, rozpamiętywa, wyobraża sobie różne jego chwile, bo każda z nich mówi mu wyraźnie, że w oczach Syna Bożego, a zarazem Syna człowieczego, on tyleż wart, a może więcej od bogacza.
Tego wszystkiego wyobrażeniem, streszczeniem, figurą jest Narodzenie Pana Jezusa w stajni na sianie i powołanie pasterzy, żeby go pierwsi poznali i uczcili. Nie mogło więc być inaczej, tylko że to święto, ta pamiątka, te części Ewangelji przemawiały najsilniej do serca i do wyobraźni ludu.
Pierwsza prawie rzecz, jaką „Anioł pasterzom mówił” jest, że
„Pan stworzenia wszego narodził się w ubóstwie,Pałacu kosztownego żadnego nie miał zbudowanego”
Druga kolenda „W żłobie leży” wraca do tego samego tematu, powtarzając bez ustanku, że Pan Jezus „ubogo narodzony” i pyta:
Czem w żłobeczku nie w łóżeczkuNa sianku położony,Czem z bydlęty nie z paniętyW stajni jesteś złożony?
Te dwie kolendy, piękne i typowe, otoczone są taką powagą, że wydają się jak motki całego rodu, jak źródła, z których wypłynęły w różne strony wszystkie inne kolendy. Słowa są najprostsze, ułożone bez sztuki, bez rymów – przecież wywierają wrażenie, wzruszają miliony ludzi przez całe wieki. Choć odwieczne są zawsze nowe, bo jest w nich myśl, która nie ginie i uczucie, które nie gaśnie. Im się te kolendy lepiej zna, częściej ich słucha, im bliżej się przygląda, tem większe widzi się w nich zasoby i głębie myśli i uczuć wyrażonych tak po prostu.
Myśli i uczucia są tu te same, które się znajdą we wszystkich kolendach, ale zwięźle krótko powiedziane, umieszczą się tu wszystkie razem, kiedy gdzieindziej są rozproszone. Wszystko, co nauka chrześcijańska mówi o Narodzeniu Syna Bożego, wszystko w co przykazuje wierzyć, wszystko co wzięte do serca, zapala je miłością i chwałą Bożą, jest tu w krótkich słowach zawarte.
Jest to więc jakby treść treści wszystkich kolend.
Wg.
Czar polskich kolęd
Nie wiem czemu to przypisać, ale polskie kolędy przewyższają pod względem głębi uczucia i zniewalającego sentymentu, pieśni Bożego Narodzenia innych narodów. Że działają na nas Polaków, rzecz zrozumiała, wszak to oddźwięk tego, co tkwi w tajnikach serc polskich; nie zapomnę jednak niebywałego wprost wrażenia, jakie wywarły polskie kolędy w Pradze, kiedy w r. 1914 wypadło w jej murach spędzać Święta znacznej kolonji galicyjskich uchodźców.
Kolędom polskim poświęcił w r. 1882 przepiękne studium Stanisław Tarnowski. Kto miał zaszczyt zaliczać się do jego uczniów, pamięta i dziś jeszcze po tylu latach, jak gorący był to patrjota, jak świetny organizator, jak głęboki umysł. I piękność kolęd naszych rodzimych musiał on odczuć trafnie, odczuł też istotnie i przekazał swoje o nich uwagi następnym pokoleniom. Nie straciły one i dzisiaj nic ze swej świeżości i aktualności, pozwalam więc sobie w numerze świątecznym „Gazety” powtórzyć bodaj najwięcej znamienne.
Zdaniem prof. Tarnowskiego, musi w polskich kolędach być jakaś myśl, która nie wietrzeje, i jakieś uczucie, które zawsze trafia do duszy; a im lepiej znać, im częściej słuchać, im bliżej się przyglądać, tem większe odkrywa się zasoby i głębokości tych myśli i uczuć, wyrażonych tak poprostu.
Zaczyna od kolędy „Anioł pasterzom mówił, Chrystus się nam narodził”. Wszystko co nauka chrześcijańska mówi o Narodzeniu Syna Bożego, wszystko, w co przykazuje wierzyć, wszystko co wzięte do serca, zapala je miłością i chwałą Bożą, jest tu w krótkich słowach zawarte.
Są tu wszystkie zasady wiary chrześcijańskiej, wspomnienie wszystkich okoliczności, towarzyszących Narodzeniu, jest chwała oddana Bogu i w niej ukryta prośba, a wreszcie jest ten triumf ubogich i prostych, który jest cechą, a po większej części i treścią kolęd.
Jest to typ wszystkich; a jeżeli nie jest pierwszą z nich co do czasu i nie dała im początku, to jest z pewnością ich koroną i streszczeniem, bo wyraża najdobitniej i najzupełniej to, co jest we wszystkich innych. Dla tego też w kościele i w naszem uczuciu dzierży palmę pierwszeństwa przed wszystkiemi: dla tego wrażenie, jakie ona robi, jest i najuroczystsze i najbardziej podnoszące.
„W żłobie leży” treścią do tego bardzo podobne, a w przywiązaniu powszechnem nie mniej silnie zakorzenione, jest poufalsze, więcej ziemskie w tonie, a zarazem więcej nauczające i tłumaczące, kładzie wyraźniej do głowy to, co tam było powiedziane bez nauk i komentarzy. Najwięcej może popularna ze wszystkich kolęd, nie jest przecież wymyślona przez lud sam. – Wskazówką niemylną jest pewna erudycja, która się w niej widzieć daje. Jest też więcej świecka: pastuszkowie ze swojemi piosneczkami już tu bardziej naprzód występują, ton jest poufalszy. A przyjście Chrystusa w ubóstwie tam stwierdzone tylko, tutaj jest wytłumaczone powodami, i to zastępuje tę naukę, która tam dana jest w jednej, przedostatniej strofie. Obie razem odznaczają się między kolędami charakterem najpoważniejszym i najwięcej religijnym. Modlitwy w nich niema lub bardzo mało, a chwała brzmi od początku do końca.
Kolęda „Bóg się rodzi” należy do najlepszych w swoim rodzaju; a choć za taką dość powszechnie uchodzi, choć jest podniesioną nutą istotnie bardzo ładną, nie potrafi nigdy zrobić takiego wrażenia, jak to nie uczone źle napisane „W żłobie leży”. To jest bardzo ładne, ale w tych antytezach bardzo dobrze złożonych, w tych starannie dobranych zwrotach i wyrazach, jest coś stylistycznie poprawnego, akademicznego, ozdobnego, co mimo woli człowieka zawsze trochę ziębi: „Ogień krzepnie, blask ciemnieje”, to wyrażenia doskonałe, obrazowe, ale cokolwiek daleko szukane, a zrazu nawet nie bardzo zrozumiałe: trzeba pomyśleć, żeby dojść, że to blask Bóstwa przyćmił się w ludzkiem ciele. „Ma granice nieskończone”, to znowu śliczny, doskonały frazes, ale pojęcie nieskończoności i ograniczenia, zestawienie ich razem, to przecie trochę za uczone, filozoficzne. „Wzgardzony okryty chwałą, śmiertelny król nad wiekami” to są retoryczne antytezy, świetnie użyte, każdy pisarz mógłby ich pozazdrościć, ale na kolędę styl to za świetny, a retoryki za wiele. Sam ten epitet dany Panu niebiosów „obnażony” jest bardzo poprawny i eufemiczny. Wiejski kolędziarz mówi „Jezus malusieńki leży golusieńki” – ale to dziecko gołe i płaczące z zimna bardziej wzruszy i da więcej do myślenia niż ten „Pan niebiosów obnażony”. I zapytanie: „Cóż masz niebo nad ziemiany” i zwrot „Ubodzy, was to spotkało witać go przed bogaczami” czuć, że wyszły i z religijnej i z filozoficznej i z literackiej refleksji. Dwie strofy ostatnie za to są śliczne naprawdę, jedna ma myśl głęboką i piękną, kiedy mówi, że „Bóstwo razem zmieszało dary Królów z wieśniakami” i wszystkie równo przyjmuje. A ostatnia ma nietylko rozrzewnienie patriotyczne, ale ma i wyrażenie, zwrot poetyczny, jeden z najpiękniejszych, kiedy mówi:
Podnieś rękę Boże dziecię!Błogosław ojczyznę miłą,W dobrych radach,w dobrym bycie Wspieraj jej siłę swą siłą, i t.d.
A przecież te doskonałości stylistyczne i te poetyczne natchnienia nawet, nie potrafią tak wzruszyć jak te słowa proste, któremi wiejski jakiś poeta woła: „A witajże pożądana perło droga z nieba”. W psałterzu Kochanowskiego możeby się znalazły strofy równie rozmaite, pełne śmiałych a niespodziewanych zmian i spadków, a poważne i harmonijne. A co za pytania śliczne, pełne prostoty w wyrażeniu a pobożności w uczuciu, w strofie drugiej i czwartej:
Czyliż nie dość, mocny Boże, żeś na świecie z nami?Zimno cierpisz dla nas grzesznych między bydlętami!Malusieńki Jezu w żłobie,Co za wielka miłość w Tobie,Czyliż nie są wielkie dziwy:W ludzkim ciele Bóg prawdziwyPrzyszedł zbawić człowieka grzesznego.Cóż to robisz Stwórco nieba, ziemi i wszystkiego,Czyś zaś sobie nie mógł wybrać pałacu jakiego,Ażeby był podobniejszy,Pański pokój wygodniejszy,A tu się oblewasz łzami,Na zimnie pod obłokami,Ubogi a drogi klejnocie!
Jakiż piękny zwrot skruchy i modlitwy w dwóch strofach ostatnich. Obok „W żłobie leży” i „Anioł pasterzom mówił”, możnaby tę trzecią, „A witajże perło droga” policzyć do najpiękniejszych i najczystszych pereł naszej kolędowej poezji.
Jeżeli kolędy wszędzie na ziemiach polskich wywierają tak niezapomniane wrażenie, o ile silniejsze było ono tam, gdzie mowę polską tolerowano zaledwie w czterech ścianach ognisk domowych i w kościołach. Jeżeli kolędy w Warszawie, Krakowie, Poznaniu czy Lwowie rozrzewniały wszystkich, choć nie wszyscy otwarcie się do tego przyznawali, pod zaborem rosyjskim, gdzieś za Zbruczem, na Wołyniu czy w Kijowszczyźnie, skoro zaśpiewano chórem „Bóg się rodzi, moc truchleje” – łza zabłysła w niejednem oku, a serca polskie przepełniała nadzieja, że jednak Bóg narodzi się i dla tych gnębionych za tak wielką zbrodnię, jak ukochanie Ojczyzny. I dopiero w zestawieniu z podobnemi faktami występuje w całej okazałości czar polskich kolęd, ich znaczenie narodowe, choć w prostych, bezpretensjonalnych słowach tych pieśni nigdy nie potrącono o nutę patrjotyczną.
Świat przechodzi co raz to nowe rewolucje i ewolucje, zmieniają się gusta i wpływy na psychikę szerokich mas, mimo to kolęda polska nie straciła i nie straci nic ze swego czaru i popularności.
Tajemnicę tego wykazał w słowach trafnych, każdemu dostępnych, cytowany już przez nas prof. Tarnowski.
Powstanie kolęd związane jest ze św. Franciszkiem Serafickim. On postanowił cud betlejemski w żywej formie stawić przed oczy wiernych. Zwrócił się ze swym pomysłem do Papieża Honorjusza, prosząc o pozwolenie na wystawienie aktu Narodzin Dzieciątka. Po otrzymaniu zgody urządził jasełka, nazwoził do groty siana i kazał przyprowadzić osła i wołu. Gdy wszystko było urządzone i zebrały się tłumy wiernych, jasełka tak silne wywarły wrażenie, że radość niezwykła opanowała zebranych.
Zakon Franciszkanów przyniósł z sobą jasełka i kolędy w XII stuleciu do Polski, gdzie nastąpił tak wspaniały ich rozkwit…
(r.)
Przygotował i opracował Józef Szlaga
(Pisownia oryginalna; warto zwrócić uwagę na pisownię wyrazu kolęda w obu artykułach, które dzieli tylko rok czasu).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz