Gdy myśl nasza wybiega naprzód w
nieodgadnioną głąb przyszłych wydarzeń, gdy już nachyla się ku
nam Rok Nowy, zda się nam, że słyszymy skądś, z oddali cichą,
melodyjną nutę staropolskiej kolendy, tej, którą od lat tylu
śpiewali dziadowie nasi i ojcowie:
„Nowy Rok bieży,W jasełkach leży...”
Rozbrzmiewała co rok ta kolenda nad
polską ziemią, niosła się ponad bezmiarem śnieżnych pól,
płynęła ponad borami świerkowemi i ponad miastami, kołatała do
okien domów, dopominała się o posłuch, nawoływała:
„Dzieciątko małe.Dajcie mu chwałę...”
I chwalili dziadowie nasi, chwalili
ojcowie to Dzieciątko małe, bo mówiły im serca, że Potęga
wszechmocna i nieogarniona, która się w Nie wcieliła, aby dać
ludziom dobrej woli pokój na ziemi – miłuje nas i czuwa nad nami
i pragnie nas ocalić od złej woli. Witali tedy Nowy Rok Boży z
ufną radością, wierząc, że złe mija, a dobre stoi już za
progiem, że Mądrość nadludzka nie poto stworzyła świat by dać
mu marnie zginąć, i że ta Mądrość – po wielkim, burzliwym
oceanie historji – steruje okręt ludzkości ku spokojnej,
szczęśliwej przystani.
Rozpoczynali Rok Nowy, zapominając o
wszystkich troskach i brzemieniach, które Rok stary, strudzony dziad
ze srebrzystą brodą, podźwignął na swoim grzbiecie i poniósł
gdzieś w przeszłość, w uciszenie. Pamiętali już tylko o tem, co
się w tym minionym okresie przydarzyło dobrego i pożytecznego,
zapamiętali o zdobyczach i dokonanych dziełach, czując, że czas
cierpliwy gromadzi je wszystkie, ziarnko do ziarnka, nie dając się
zmarnować żadnemu.
Bo mieli już za sobą wielki dzień
Narodzenia Bożego, błyszczała już nad nimi latarnia nadziei,
jutrznia lepszych czasów, gwiazda Trzech-królowa i przełamali się
już białym zbożnym opłatkiem przy wigilijnym stole. Jakże mieli
zwątpić o jutrze, gdy oto sam Bóg przyszedł na ten padół
płaczu, aby nas zbawić, gdy u wstępu do nowego Bożego Roku
Dzieciątko małe uśmiechało się do nich i wznosiło rączkę,
błogosławiąc „Ojczyznę miłą, dom nasz i rodzinę całą, I
wszystkie miasta z wioskami”, gdy Słowo ciałem się stało, aby
zamieszkać na wieki pomiędzy nami.
I dobrze czynili dziadowie i ojcowie
nasi, ufając i wierząc. Mijały wprawdzie rok po roku ponure lata
niewoli, ale promień nadziei nie gasł nigdy ponad „ziemią mogił
i krzyżów”. Pastwił się wróg nad nami, świstały kozackie
nahajki po brukach Warszawy, szły na Sybir długie korowody
wygnańców, ale mądre, wszystkowiedzące oko Opatrzności nie
odwracało się od orłów polskich i od sztandaru, wiejącego barwą
białą i amarantową. I krąg lat przetoczył się nad światem, a
Nowy Rok Boży nie opóźnił się, nie zawiódł, przyszedł do nas
w czasie zgóry oznaczonym, dał nam „godzinę wołaną”. Wstała
Polska z grobu i zajaśniała blaskiem dawnej swojej potęgi.
Czemże jest, w porównaniu z tem
wiekopomnym wydarzeniem, z tym triumfem Opatrzności i
sprawiedliwości Bożej okres rozterek wewnętrznych, jakiśmy przed
rokiem 1926 przeżywali? Czemże jest w porównaniu z niem tych parę
lat chudych, które kazały nam przycisnąć pasa, nauczyć się
oszczędności, hartu duchowego i wytrwania? Jeśliśmy znieśli
zwycięsko próby tak straszne, jak upadek Rzeczypospolitej, jej
poniżenie i potoki krwi przelanej na pobojowiskach powstańczych,
zniesiemy i te niedomagania i ciężary, jakiemi obarcza nas
szalejący nad całą ludzkością cywilizowaną, kryzys światowy.
Ponad wszystkiemi rachubami ludzkiemi
jest jeszcze miljard gwiazd w niebie nad nami, miljard gwiazd
wywołanych z nicości do bytu Wolą Bożą i krążących po
nakreślonych orbitach z nieomylną dokładnością, w idealnym,
harmonijnym ładzie. I ten ład w niebiosach ponad nami, ten ład w
mikrokosmosie atomów, jaki odkryła nam nauka współczesna,
wreszcie ta ufność dziecięca, jaką napawa nas niewygasłe
poczucie wszechobecności Bożej, – one to każą nam iść
naprzód, z podniesionem w górę czołem, naprzekór złowróżbnym
krakaniom pesymistów, pracować i tworzyć, podnosić się z
upadków, opatrywać krwawiące rany i budować, budować, budować.
W jakichże czasach dano nam żyć, nam
prawnukom czwartaków z grochowskiej Olszyny, wnukom powstańców z
63 roku, synom epoki heroicznych walk niepodległościowych! Cóżby
zato dali ci, którzy przed stu laty śpiewali wokoło smutnej
emigracyjnej choinki na paryskiem wygnaniu, gdyby im dano oglądać
te lata historyczne, ten „dzień krwi i chwały”, który naprawdę
„dniem wskrzeszenia był”. Cóżby oni dali za to, gdyby to ich
właśnie, a nie nas powołano do radosnego trudu wmurowywania w
polską ziemię fundamentów pod gmach narodowej potęgi, pod państwo
niepodległe. Czy żegnaliby z pogardliwym gniewem ten rok tysiąc
dziewięćset trzydziesty trzeci, który dał Polsce tyle chwil
jasnych i świetnych? Przecież to w tym roku właśnie imię Polski
rozsławiło się po szerokim świecie, jako obrończyni pokoju i
ładu. Przecież to w tym roku największe mocarstwa z szacunkiem i
zdumieniem patrzeć poczęły na poczynania naszej polityki
zagranicznej. Przecież to w tym roku o przyjaźń naszą i o
sąsiedzki mir ubiegać się zaczęła Rosja sowiecka i Niemcy
Hitlera. Przecież w tym roku odporność nasza wobec kryzysu
gospodarczego doszła do najwyższego napięcia, w tym roku biedny,
skołatany kraj sypnął setki miljonów na Pożyczkę Narodową, w
tym roku kpt. Skarżyński przeleciał Atlantyk, w tym roku świat
rozbrzmiał nazwiskiem króla Sobieskiego, zbawcy chrześcijaństwa,
triumfatora spod Wiednia. Jakże daleko od tych czasów, gdy bito
nasze dzieci za polską mowę, gdy hulały Hurki i Apuchtiny, a
Warszawa leżała w Rosji, jako prowincjonalne miasto imperjum
ciemiężczego. A dziś? I to ma być ten zły Rok Stary, ten
przeklinany rok 1933-ci?
Podajmy sobie ręce, stańmy kołem
wokół świątecznie rozświetlonych choinek, „zestrzelmy myśli w
jedno ognisko, i w jedno ognisko duchy”. Ułożymy mur z naszych
piersi, mur ze spiżu. Ułożymy łańcuch z naszych serc, łańcuch,
którego nikt i nic nie rozerwie. I cieszmy się, że jesteśmy
Polską, Polską pod własnemi orłami, Polską rosnącą w moc i
sławę, opoką nowego ładu na ziemi. Cieszmy się, że jest
Mądrość, która czuwa nad sprawami ludzkiemi, jest Sprawiedliwość,
która poprzez klęski i próby prowadzi zawsze do zwycięstwa tych,
którzy walczą w słusznej sprawie. Radujmy się, że dane nam jest
oglądać dni chwały, w których uczestniczyć pragnęli dziadowie
nasi i ojcowie. Ślubujmy sobie wytrwałą wierność wielkim ideałom
narodowym, wielkim celom państwa, światowemu posłannictwu
historycznemu, jakie otwiera się przed nami.
A wierząc w rozumność wszystkiego,
co przysposobił Bóg światu, wierząc, że nasza energia twórcza i
nasza dobra wola wyda zawsze obfite owocne plony, że gwiazda
betleemska świeci nad nami i prowadzi ludzkość tam, gdzie będzie
szczęście i pokój i przymierze nasze z Bogiem, – podejmujemy
pełnemi piersiami, potężnym tchem radości, tę pieśń, którą
śpiewali przodkowie:
„Nowy Rok bieży,W jasełkach leży...”
Artykuł wydrukowany w miesięczniku –
Kolejowe Przysposobienie Wojskowe nr 1 ze stycznia 1934 roku.
Artykuł opracował i nadesłał Józef Szlaga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz