niedziela, 24 grudnia 2017

Wigilja. – Boże Narodzenie.


Zapowiedź wigilijnego święta stanowiły od dawiendawna opłatki. Wypiekano je przy kościołach i po klasztorach, lejąc bardzo rzadkie ciasto pszenne w żelazne foremki. Foremki te odznaczały się nieraz artyzmem i subtelnością rysunku, rzniętego w metalu na ich ściankach. 

Przybycie organisty lub zakonnika z opłatkami było zawsze radosnem wydarzeniem. Zapowiadało ono koniec smutnego Adwentu i wesołe święta Narodzin Pańskich.

Za dawnych czasów przestrzegano surowo, by w dzień wigilijny jeść tylko raz na dzień, po zejściu pierwszej gwiazdy. Od rana trawiono czas na uroczystych przygotowaniach do tego wieczornego posiłku, zwanego wigilją, postnikiem, albo pośnikiem.

Obyczaj uświęcania uroczystości religijnych ucztą jest bardzo stary i sięga czasów pogańskich. Może więc i nasza chrześcijańska wigilja łączy się tradycją z jakiem świętem słowiańskiem. Istnieją ślady, że święto takie obchodzono na początku zimy: miało ono na celu uproszenie urodzaju na rok następny. Z drugiej strony wigilijna uczta posiada pewne znamiona święta, obchodzonego ku czci zmarłych. Zwyczaj bowiem, powszechnie w Polsce panujący, nakazywał, by przy stole wigilijnym były nakrycia dodatkowe dla tych, co na zawsze odeszli. Pol [Wincenty] w swej „ Pieśni o domu naszym”, tak pisze o tym obyczaju:
„… trzy krzesła polskim strojem
Koło stołu stoją próżne,
I z opłatkiem każdy swoim
Idzie do nich spłacać dłużne.
I pokłada na talerzu
Anielskiego chleba kruchy,
Bo w tych krzesłach siedzą duchy!
Nikt nie pyta, o kim mowa,
Wszyscy wiedzą co się święci,
I dla kogo serce chowa
Winną pamięć w tej pamięci.
Łzą się ucztę rozpoczyna,
Niemo liczy się drużyna
Ze strat wszystkich, z lat ubiegłych,
Z nieobecnych i poległych...”

Zwyczaj przygotowywania nakryć dla zmarłych członków rodziny przechował się u ludu. Dziś zaciera się on, i w niektórych okolicach wieśniacy pozostawiają tylko po uczcie wigilijnej bochen chleba na stole, by zeń sobie Pan Jezus mógł ukrajać, kiedy w nocy przyjdzie po kolendzie.

Do obrzędów wigilijnych, wspólnych i dworom szlacheckim, i wiejskim chatom, należało ustawianie w kątach izby, czy też komnaty snopów zboża, podkładanie siana pod obrus i łamanie się opłatkiem, a czasem u ludu kawałkiem chleba.

W domach zamożniejszych nie brakło licznych gości, w mniej zamożnych zbierała się w każdym razie cała rodzina. Po zapaleniu światła, po sproszeniu do stołu i gości, i domowników, gospodyni lub gospodarz przystępowali z opłatkiem do każdego, łamiąc się z nim i życząc Dosiego roku. Wszyscy uczestnicy wieczerzy, nie wyłączając służby, mieli obowiązek powtórzenia onego przełamania się pomiędzy sobą. Ślicznego tego, braterskiego obyczaju nie zdołał czas dotąd wykorzenić.

Bo też wieczór wigilijny, to najserdeczniejsze, najbardziej uczuciowe święto polskie. Ślicznie też o niem pisze Lucjan Siemieński:

„O ile nie radbym na wigilję błądzić wśród śnieżnej zamieci… o tyle markotnoby mi było… zajechać w tym dniu przed ganek obywatela świata. Nie dlatego, żebym miał być źle przyjęty lub nieopatrzony w wykwintne nawet wygody! – O, bynajmniej! – Przecież ten rodzaj ludzi należy do wielkich czcicieli komfortu. – Ale czegobym nie znalazł, jak dwa, a dwa cztery, to powitania z opłatkiem w ręku, życzeń Dosiego roku, rybnej uczty, spożytej na sianku, w licznem gronie rodziny i przyjaciół, piosnki, śpiewanej przez pastuszków, która się nazywa kolendą, a nadewszystko tego uroczystego spokoju, wesela i niebiańskiej harmonji, jakgdyby chór aniołów przygrywał na multankach i wiolach Nowonarodzonemu Dzieciątku. Zresztą, kto wie, możeby się znalazło jedno i drugie… ale co byłoby najtrudniej, to znalęźć tę atmosferę patrjarchalną, tę poezję swobody i wesela pod słomianą strzechą, która w cudownej tej nocy napełnia powietrze pieśnią: „Chwała Panu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli!”

I dalej ten sam autor opowiada, jak w wieczór wigilijny pewien szlachcic polski, kopiąc się przez zaspy śnieżne wśród gęstej zadymki, zajechał, nie wiedząc o tem, przed dom swego największego wroga. Zajechał, wszedł do komnaty jadalnej w chwili, gdy gospodarstwo siadali do wieczerzy. Nieprzyjaciele, spojrzawszy sobie w oczy i poznawszy się wzajemnie, stanęli jak wryci. Ale pani domu podeszła do gościa z opłatkiem w ręku. To samo uczynił po chwili i mąż, za jej przykładem. Padło ciche, wahające się: „Dosiego roku”, a po niem stopniały dawne żale, i pokój zapanował w zagniewanych dotąd sercach.

A jakiemże drogiem świętem była dla Polaka wigilja, obchodzona zdala od rodzinnej ziemi, czy to w rozgwarze „paryskiego bruku”, czy pod zaśnieżonem wygnańczem niebem północy, kiedy jedyne przypomnienie Polski stanowił okruch Anielskiego chleba, z ojczyzny przysłany! Wtedy uczta wigilijna stawała się niby komunją, przy której spożywano wspólnie gorzki chleb tęsknoty, pito wspólnie z kielicha nadziei, co mistyczny i niewidzialny, pochylał się jednak ku ustom spragnionym.

Skład wigilji zależał od zamożności gospodarstwa. W dworach szlacheckich podawano barszcz z uszkami, zupę rybną lub migdałową, grzyby z kapustą, najrozmaitsze gatunki ryb, wśród których królował karp na szaro, szczupak po żydowsku i lin w galarecie. Na zakończenie szły lżejsze dania, a więc łamańce z makiem, kompoty z suszonych owoców. We wschodnich ziemiach kresowych obowiązywała kutja, tj. pszenica, omielana nieco, mieszana z miodem.

Uczty u ludu bywały, oczywiście, skromniejsze. Śledź zastępował ryby. Nie brakło jednak barszczu, klusek na oleju, kapusty z grzybami, kaszy jaglanej i ulubionych na Mazowszu klusek z makiem i miodem.

Ilość potraw wigilijnych dosięgała czasem dwunastu. Jeśli ich było mniej, przestrzegano w niektórych okolicach parzystości liczby, aby uniknąć nieszczęścia w ciągu roku.

W niektórych okolicach Małopolski kładziono przy wieczerzy wigilijnej u ludu po kilka główek czosnku, który jakoby ma moc oddalania chorób. Pod stołem zaś układano żelazo od pługa, by krety nie psuły roli.

Izbę w Krakowskiem stroją na wieczór wigilijny w światy, wycięte z kolorowych opłatków i wieszane u sufitu. Wieszają też u powały gałęzie sośniny, strojne w jabłka i orzechy, na uciechę dla dzieci i czeladzi. Drzewka te wiszą nienaruszone do świętego Szczepana.

Ilość snopów słomy bywa rozmaita. Czasem jest ich aż cztery: z pszenicy, z żyta, z owsa i z jęczmienia, czasem mniej, zależnie od tego, jakie gatunki zboża się wysiewają. Przy wnoszeniu tych snopów gospodarz rad wymawia symboliczne słowa: „Słoma do chałupy, a bieda z chałupy.” Jeden z tych snopów rozściela się na podłodze, inne ustawia się w kącie. Pozatem długiemi źdźbłami słomy pokrywa się stół. Niekiedy obsypuje się go ziarnem, niekiedy tyko sianem się go zaściela.

Ze snopa stojącego w kącie, wyciągają domownicy źdźbła i ciskają je ku górze, by się uczepiły u stragaczy. Z rzucania tego wyprowadzają rozmaite wróżby co do przyszłych urodzajów. Słoma ta, uczepiona pod sufitem, wisi do św. Szczepana. Potem podściela się ją kurom, by obficie niosły jaja.

Słomę z podłogi pali się w polu, aby chwasty nie głuszyły zboża. Wreszcie słomę ze stołu niesie się bydłu, wraz z okruchami opłatka.

Albowiem po wigilijnej wieczerzy w polskiej chacie idzie gospodarz do stajenki i obórki, by się z ich mieszkańcami podzielić resztkami jedzenia. Dawniej wierzono też powszechnie – i dziś jeszcze z tym wierzeniem się spotykamy, że w nocy Narodzenia Pańskiego zwierzęta ludzkim przemawiają głosem i że niebo się otwiera o północy, a kto wart tego, ten je oglądać może.

Po skończonej wigilji, gospodarz z gospodynią idą też do sadu i tam obwiązują drzewa, lub też biją je powrósłami zrobionemi ze słomy, która była w izbie, a to dlatego, by obficiej rodziły. Czasem też grozi jedno z nich: „Zetnę cię, krzaku, kiejś nie urodził owocu na wigilję.” Drugie zaś odpowiada: „Nie trza go ścinać, tylko mu trza ze święconej słomy pasek zrobić.”

To zboże bowiem, które podczas wieczoru wigilijnego było w izbie, uchodzi za święcone, i na śmietnik nigdy się go nie wyrzuca.

Kto ma pszczoły, ten je również odwiedza, pukając do ulów, by się w roku przyszłym obfitość miodu w nich znalazła.

Wieczór wigilijny był i jest po dzień dzisiejszy wieczorem wróżb najrozmaitszych. Gospodarze liczą wyciągane ze snopa wigilijnego kłosy, rachują pełne i niepełne i z tego wysnuwają wnioski o przyszłych urodzajach. Ze źdźbeł, wysnuwanych spod obrusa, wróżą parobcy i dziewczęta, rychłoli ich wesele czeka. Źdźbło długie i zielone przepowiada ślub w najbliższym czasie; zwiędłe wróży, że jeszcze rok cały na męża lub żonę czekać trzeba. Źdźbło zupełnie zeschłe przepowiada staropanieństwo lub starokawalerstwo.

Z ilości polan drzewnych, ujętych jako naręcz, wyprowadza się też wnioski z przyszłością związane. Naręcz parzysta jest, oczywiście, dobrą wróżbą. O tem, z której strony ma się dziewczyna spodziewać przybycia narzeczonego, wróży się ze szczekania psa. Puszcza się też na podłogę głodnego koguta z zawiązanemi oczami, i znienacka zdjąwszy mu zasłonę, obsypuję się go ziarnem. Na ten pokarm rzuca się ptak zgłodniały, a gdy się już najadł dowoli, obecni liczą pozostałe ziarna i z ich ilości parzystej lub nieparzystej, wróżą o małżeństwie.

W dzień wigilijny nie należy płakać, bo się będzie płakało przez rok cały; nie należy też pożyczać pieniędzy. Dobrze jest natomiast obmyć się wodą, do której kilka groszy wrzucono. Pić jednak wody nie trzeba, boby się przez cały rok miało pragnienie. Zaleca się gryźć orzechy, ażeby do następnych godów zęby były zdrowe.

Kto chce, by mu zboże pięknie plonowało, ten powinien, jadąc lub idąc na pasterkę, najpierwszy stanąć w kościele.

Pierwszy dzień Bożego Narodzenia święci lud nasz w skupieniu, poważnie. Dopiero od drugiego dnia świątecznego, od św. Szczepana, rozpoczynają się odwiedziny krewniaków i znajomych, wesołe obrzędy kolendowe, chodzenie z szopką i z Herodami.

Górale w tymże dniu dają owies do święcenia w kościele, by się doczekać obfitszego urodzaju. W okolicach Rabki, podłaźnicy, przychodząc rano do chaty, sypią garście owsa po kątach izby z życzeniem:

„Na szczęście, na zdrowie, na to Boże Narodzenie
Żeby się darzyło w komorze!”

W niektórych zaś okolicach Małopolski młodzi parobcy myślący o zalotach, odwiedzają również w drugie święto chaty bogdanek i badają, gdzie panuje wzorowy porządek. Dziewczęta niedbałe o ład w chacie, trzymające śmieci pod progiem, muszą wtedy okupywać się wódką.


Artykuł drukowany w Osadniku nr 51 z dnia 25.12.1927 roku - tj. tygodniku - Piśmie Zawodowym Osadników Polskich, wychodzącym w Poznaniu

Artykuł opracował i nadesłał Józef Szlaga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz