"Plakat Śmierci" to kolejna z prac wyróżnionych na konkursie
"Losy Bliskich i Losy Dalekich - życie Polaków w latach 1914-1989".
Autorką pracy jest absolwentka Gimnazjum nr 1 w Rabce Zdroju, Marta
Sokołowska. Artykuł kończy post scriptum napisane przez Piotra
Romańskiego, w którym zwraca się z propozycją budowy pomnika pamięci
nieludzko zamordowanych przez gestapo mieszkanek Rabki, Stefanii i jej
córeczki Irenki Baran.
Był poniedziałkowy poranek 17 kwietnia 1944 roku. Święta się skończyły (choć tak naprawdę w czasie wojny nigdy prawdziwych świąt nie było), wszyscy szli do pracy. Ludność Rabki i okolic również starała się jak najszybciej dojść do miejsc zatrudnienia; och, nawet nie chcieli myśleć, co by było, gdyby się spóźnili. Dlatego ludzie prawie biegli. Jednak wielu zatrzymywało się przy słupach i tablicach z ogłoszeniami. Były nowe? Co tym razem? Przecież tyle już było zakazów, jak mogli wymyślić coś jeszcze?! Ale już z daleka można było dostrzec o jaki plakat tym razem chodzi. Rozlepiono te najgorsze, które straszyły przechodzących swym czerwonym kolorem, ale równocześnie jak magnes przyciągały. Plakaty Śmierci, już dużo ich widzieli w czasie tej wojny. Swym złowieszczym nagłówkiem OBWIESZCZENIE straszyły od prawie pięciu lat. Pod nim umieszczano zdanie, które wszyscy znali na pamięć: Z powodu przekroczenia paragrafu 1 i 2 rozporządzenia dla zwalczania przekroczeń przeciw niemieckiemu dziełu odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie z 2.10.1943 zostali zasądzeni na karę śmierci przez sąd doraźny przy Komendzie Policji Bezpieczeństwa i SD na Okręg Krakowski. Następnie umieszczano listę kilkunastu lub kilkudziesięciu skazanych. Na kilku pierwszych zazwyczaj egzekucję już wykonano. Pozostali według słów umieszczonych na plakacie mieli zostać przeznaczeni do ułaskawienia pod warunkiem, że w okresie trzech miesięcy nie dojdzie do wystąpień przeciw Niemcom. Stawali się więc zakładnikami, a wykonanie na nich wyroku było tylko kwestią czasu. Jednak tym razem plakat był chyba jakiś inny.
Był poniedziałkowy poranek 17 kwietnia 1944 roku. Święta się skończyły (choć tak naprawdę w czasie wojny nigdy prawdziwych świąt nie było), wszyscy szli do pracy. Ludność Rabki i okolic również starała się jak najszybciej dojść do miejsc zatrudnienia; och, nawet nie chcieli myśleć, co by było, gdyby się spóźnili. Dlatego ludzie prawie biegli. Jednak wielu zatrzymywało się przy słupach i tablicach z ogłoszeniami. Były nowe? Co tym razem? Przecież tyle już było zakazów, jak mogli wymyślić coś jeszcze?! Ale już z daleka można było dostrzec o jaki plakat tym razem chodzi. Rozlepiono te najgorsze, które straszyły przechodzących swym czerwonym kolorem, ale równocześnie jak magnes przyciągały. Plakaty Śmierci, już dużo ich widzieli w czasie tej wojny. Swym złowieszczym nagłówkiem OBWIESZCZENIE straszyły od prawie pięciu lat. Pod nim umieszczano zdanie, które wszyscy znali na pamięć: Z powodu przekroczenia paragrafu 1 i 2 rozporządzenia dla zwalczania przekroczeń przeciw niemieckiemu dziełu odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie z 2.10.1943 zostali zasądzeni na karę śmierci przez sąd doraźny przy Komendzie Policji Bezpieczeństwa i SD na Okręg Krakowski. Następnie umieszczano listę kilkunastu lub kilkudziesięciu skazanych. Na kilku pierwszych zazwyczaj egzekucję już wykonano. Pozostali według słów umieszczonych na plakacie mieli zostać przeznaczeni do ułaskawienia pod warunkiem, że w okresie trzech miesięcy nie dojdzie do wystąpień przeciw Niemcom. Stawali się więc zakładnikami, a wykonanie na nich wyroku było tylko kwestią czasu. Jednak tym razem plakat był chyba jakiś inny.
Plakat Śmierci z 17 kwietnia 1944 roku |
Podążający do pracy ludzie przystawali przed nim dłużej niż zwykle. Gdy
podeszło się wystarczająco blisko, widać było, że na plakacie znajduje
się lista trzydziestu skazanych. Wśród nich było trzech mieszkańców
Rabki, młodych mężczyzn, których większość Rabczan dobrze znała. Byli to
Andrzej Stalin, Władysław Baran oraz Jan Perucki. Część czytających
dobrze pamiętała ten marcowy poranek 1944 roku, kiedy Niemcy zatrzymali
kilkanaście osób, które następnie wywieziono do placówki Gestapo w
Zakopanem, do okrytego na całym Podhalu złą sławą budynku „Palace”.
Plakat informował, że aresztowani jeszcze żyją, ale byli oni
zakładnikami.
Trójka przyjaciół - Andrzej Stalin, Władysław Baran i Jan Perucki byli
równolatkami, znali się jeszcze przed wojną. Byli grupą kolegów, grali w
piłkę nożną, uczestniczyli w ćwiczeniach drużyny Ochotniczej Straży
Pożarnej. Wybuch wojny rzucił ich w różne strony, ale po powrocie z
tułaczki wrześniowej do Rabki ponownie się spotkali. Okupacja połączyła
ich losy, od 1940 roku należeli do Związku Walki Zbrojnej, potem do
Armii Krajowej.
Andrzej Stalin, gdy wybuchła wojna miał 17 lat. Był najstarszym z trzech
synów rabczańskiego szewca, Józefa Stalina. Przez swoje nazwisko,
rodzina była bardzo znana w okolicy. Zbyszko Nowak: W okresie
międzywojennym było w Rabce sporo młodych ludzi o zapatrywaniu
lewicowym, od socjalizmu do komunizmu. Jednym z nich był Józef, którego
nazwiska nie pamiętam. Był szewcem i miał swoją pracownię w „dolnej”
Rabce, w oficynie zwanej „Edwardówką”. Nosiłem nieraz buty do naprawy do
jego warsztatu. Wiem, że w latach trzydziestych wywołał on w Rabce
sensację zmianą swojego nazwiska. Są dwie wersje. Jedna, że chciał
zmienić nazwisko na jakieś historyczne i nie uzyskał zgody. Wobec tego
wniósł ponownie podanie do sądu o przyznanie mu nazwiska „Stalin”. Znów
mu odmówiono, żądając zgody Stalina. Napisał więc do Stalina, do Moskwy i
uzyskał zgodę. W takiej sytuacji sąd zmienił mu nazwisko zgodnie z
wnioskiem. Według drugiej wersji, będąc zapatrywań lewicowych, zwrócił
się od razu do Stalina z prośbą o zgodę na przybranie jego nazwiska, a
po uzyskaniu zgody, sąd zmienił mu je. W ten sposób na szyldzie pracowni
szewskiej, w „Edwardówce”, obok imienia Józef, znalazło się nazwisko
Stalin. W zakładzie razem z ojcem pracował Andrzej. Kiedy wybuchła
wojna, 1 września 1939 roku, grupy uciekinierów przechodziły przez Rabkę
kierując się na wschód. Uciekinierzy przynosili ze sobą wiadomości, że
Niemcy aresztują młodych mężczyzn, a następnie ich rozstrzeliwują.
Rodzina Stalinów z domu na Zaborni przeniosła się do Zarytego, gdyż tam
miało być bezpieczniej. Po ulokowaniu matki wraz z młodszym rodzeństwem u
znajomych gospodarzy „w potoku”, Andrzej wraz z ojcem postanowili
uciekać na wschód do ruskiej granicy.
Andrzej Stalin, zdjęcie z lat 30-tych |
Droga była bardzo ciężka, tułaczka trwała ponad dwa tygodnie. Mężczyźni
byli przede wszystkim głodni i spragnieni. O żywność i wodę było coraz
trudniej. Pewnego dnia Stalinowie postanowili odłączyć się od grupy i
poszukać coś do jedzenia i picia. Gdy ugasili pragnienie podążyli za
grupą. Dotarli na brzeg lasu za którym położona była wieś. Grupa
uciekinierów podchodziła już prawie do pierwszych zabudowań. Za chwilę
mieli dołączyć do swych współtowarzyszy. Gdy wychodzili z lasu
spostrzegli oddział radzieckich żołnierzy, który otoczył uciekinierów.
Dowódca oddziału, podjechał na koniu, do jednego z Polaków, przystawił
mu pistolet go głowy i wystrzelił. W ten sposób wymordowano większość
uciekinierów z pojmanej grupy. Andrzej z ojcem ukryci w leśnych
zaroślach obserwowali tą scenę. Na szczęście udało się im uniknąć
najgorszego. Postanowili wracać, na wschodzie nie czekało ich nic
dobrego. W początkach października powrócili do Rabki. Rodzinę zastali w
domu na Zaborni. Wszyscy byli cali i zdrowi. Ponownie otworzyli zakład
szewski, który dawał utrzymanie całej rodzinie. U Stalina chętnie
naprawiali buty oficerowie niemieccy przebywający na urlopie w Rabce,
chcieli mieć buty od „Józefa Stalina”, jak chwalili się miedzy sobą.
Zbyszko Nowak: W czasie okupacji niemieckiej, również prowadził swoją
pracownię pod tym samym nazwiskiem. W roku 1940, pewnego dnia, udałem
się do pracowni Stalina, aby odebrać naprawione buty. W warsztacie
zastałem jakiegoś oficera gestapo, któremu Stalin robił buty oficerskie.
Stalin znał język niemiecki i byłem świadkiem ciekawej rozmowy między
nimi. Oficer niemiecki zwracał się do niego z przekąsem, przez „Herr
Stalin”, przeciągając wymowę nazwiska i pytał go, kiedy wreszcie wykona
jego zamówienie. Stalin podał nowy termin. Ponieważ nie był to pierwszy
niedotrzymany termin, więc oficer zapytał go, jaką ma gwarancję, że buty
będą gotowe w tym dniu. Stalin powiedział, że daje „szewskie słowo
honoru” (Schusterwort). Wówczas oficer zapytał go, jaką wartość ma słowo
szewskie? Odpowiedział, że taką, jaką słowo oficerskie. Była to
kapitalna rozmowa. Zmieszany tą wymianą zdań, oficer niemiecki zgodził
się na nowy termin. W tym czasie Gestapo interesowało się już
rabczańskim szewcem, który był podejrzany o konspiracyjną działalność.
Pewnej nocy, w początkach 1942 roku, Niemcy otoczyli dom Stalinów.
Przeprowadzono rewizję i aresztowano Józefa. Po śledztwie w Zakopanem
przewieziono go do wiezienia w Krakowie przy ulicy Montelupich. W
listopadzie 1942 roku został wywieziony do obozu w Oświęcimiu, a
następnie w maju 1943 do Mauthausen. Do Rabki powrócił dopiero po
zakończeniu wojny.
Grupa przyjaciół, pierwszy po lewej Władysław Baran obok Irena Perucka i jej siostra Janina, pierwszy po prawej Jan Perucki. |
Po aresztowaniu ojca zamknięto zakład szewski. W kilka tygodni później
na rodzinę spadło kolejne nieszczęście. Andrzej i jego młodszy brat Adam
zostali aresztowani w czasie obławy. Zaprowadzono ich do „Dworu” –
budynku w którym przed wojną mieściła się szkoła dra Jana
Wieczorkowskiego. Andrzej nie miał przy sobie żadnych dokumentów, nie
pomogły tłumaczenia, że utrzymuje matkę i młodsze rodzeństwo. Był
wysokim, dobrze zbudowanym
i wyglądającym na zdrowego młodym mężczyzną, wysłano go więc na
przymusowe roboty
do Niemiec. Na szczęście Adama, który był niepełnoletni, puszczono
wolno. Matka rozpoczęła starania o zwolnienie Andrzeja. Jeszcze tego
roku Andrzej wrócił, gdyż znajomy Ukrainiec zgodził się wyjechać do
Rzeszy na jego miejsce. Po powrocie postanowił zalegalizować swój pobyt.
Znalazł zatrudnienie w warsztatach rzemieślniczych przy niemieckiej
szkole policyjnej mieszczącej się w budynku przedwojennego Gimnazjum
Żeńskiego im. Św. Tereski. Pełnił też funkcję stróża, recepcjonisty i
woźnego. Tam los zetknął go ze starszym bratem Władysława Barana,
Józefem.
Józef Baran urodził się w 1905 roku. Z zawodu był radiomechanikiem i
mechanikiem samochodowym, prawdziwa „złota raczka”. Przed wojną był
kierowcą sanitarki PCK oraz samochodu bojowego Ochotniczej Straży
Pożarnej w Rabce. Od początku okupacji należał do ZWZ i przyjął
pseudonim „Jodła”. W czasie okupacji zatrudnił się w „Teresce” jako
mechanik samochodowy. Jako dobry fachowiec ceniony był przez Niemców i
samego komendanta szkoły SS-Untersturmführera Wilhelma Rosenbauma.
Samochód Bojowy Ochotniczej Straży Pożarnej w Rabce, 1931 rok, pierwszy po prawej Józef Baran. |
Dzięki pomocy „Jodły” Andrzej Stalin ponownie nawiązał kontakt z
organizacją, który utracił po przymusowym wyjeździe do Niemiec. Młodzi
konspiratorzy postanowili zdobyć broń dla organizacji. Pewnego dnia
Andrzej wykradł pistolet jednemu z uczestników kursu policyjnego.
Zaginięcie broni nie mogło przejść niezauważone, a Andrzej bardzo szybko
stał się jednym z głównych podejrzanych. Musiał porzucić pracę w
„Teresce” i od tego czasu ukrywał się w okolicznych wsiach u znajomych
lub nocował w lesie.
Willa „Tereska”, w latach 1940-1945 siedziba niemieckiej szkoły policyjnej „Schule der Sicherheitspolizei und SD im GG”. |
Niedługo potem, pod koniec sierpnia 1942 roku, dołączył do niego Józef
Baran „Jodła”, który również musiał się ukrywać. Został on aresztowany
na terenie szkoły przez Rosenbauma, kiedy przyszedł do pracy. Postawiono
mu zarzut organizowania próby ucieczki przymusowych pracowników
żydowskich. Na szczęście dla „Jodły” komendant został odwołany do
„ważnych spraw służbowych” - w tym czasie likwidowano żydowskich
mieszkańców Rabki. Zatrzymanego zamknięto w ubikacji, tam miał czekać na
rozwój wydarzeń. Znał komendanta i wiedział, że czekają go brutalne
przesłuchania. Wolał więc spróbować ucieczki, przecież mogło się udać.
Zdołał za pomocą wytrycha, który zrobił z kawałka drutu, otworzyć zamek w
drzwiach. Następnie nie wzbudzając podejrzeń, strażnicy znali go i nie
byli powiadomieni o jego aresztowaniu, opuścił budynek.
W lasach Lubonia Andrzej Stalin i Józef Baran wybudowali ziemiankę i tam
przebywali do zimy. Żywność i wiadomości przynosiła im siostra Józefa,
Maria i młodszy brat Władysław „Baca”. Tymczasem Niemcy poszukiwali obu
zbiegów. Nachodzili ich rodzinne domy, przeprowadzali rewizje. Żona
Józefa, Stefania, wraz z córką Ireną wyprowadziła się z willi „Józefa” i
przeniosła do domu krewnego Czesława Stolarczyka. Nadchodziła zima,
uciekinierom coraz trudniej było żyć w lesie. Należało pomyśleć o
lepszej kryjówce. Dla Józefa przygotowano schowek na poddaszu domu jego
matki. Andrzej również powrócił do rodzinnego domu na Zaborni, gdzie pod
podłogą przygotowano dla niego kryjówkę. Wejście do niej zostało
zamaskowane szafą. W swych domach przetrwali do wiosny 1943 roku.
Z nadejściem cieplejszych dni ponownie poszli do lasu. W tym czasie
dołączył do nich Jan Perucki „Gwóźdź”. W odróżnieniu od reszty nie był
poszukiwany, pracował legalnie w Rabce. Tak jak Andrzej był szewcem. Od
1940 roku należał do ZWZ. Jednak po masowych aresztowaniach jakie spadły
na rabczańskich konspiratorów latem 1942 roku, siatka ZWZ-AK w Rabce
przestała istnieć. Część członków została aresztowana. Pozostali
ukrywający się szukali kontaktu organizacyjnego. W tym czasie w rejonie
Gorców i Beskidu Wyspowego rozpoczął działalność oddział partyzancki
Jana Stachury „Adama”. Na razie jednak „spaleni” konspiratorzy chodzili
po okolicy luźno, w małych grupach, próbując nawiązać kontakt z
oddziałem. Ukrywający się potrzebowali broni.
Jan Perucki „Gwóźdź” |
W kwietniu 1943 roku czteroosobowa grupa „Jodły” zeszła z Lubonia do
Rabki. Postanowili zdobyć broń. Józef Baran, Jan Perucki, Andrzej Stalin
i Władysław Baran dotarli na Słone pod Żydowski Obóz Pracy, który był
pilnowany przez Ukraińskich wartowników. Zaskoczyli jednego z nich i
uprowadzili, a następnie rozbroili. Wypuszczony Ukrainiec rozpoznał
dwóch napastników – Józefa i Andrzeja, których znał ze szkoły policyjnej
mieszczącej się w budynku „Tereski”. Niemcy ponownie wszczęli
poszukiwania. Gestapowcy przeprowadzili rewizję w domach, grozili
rodzinom, ale poszukiwani przepadli jak kamień w wodę. Władysław i Jan
powrócili do swych codziennych zajęć. Józef i Andrzej ukrywali się w
lesie. Pod koniec czerwca 1943 roku Józef zachorował, od dłuższego czasu
miał kłopoty z żołądkiem. Musiał znaleźć się w domu pod troskliwa
opieką. W takiej sytuacji zdecydował się na powrót do swej kryjówki w
domu matki. W tym czasie gestapowcy nasilili poszukiwania zbiegów. Za
„Jodłą” rozesłano list gończy.
Widok na Luboń |
W nocy z 9 na 10 lipca 1943 roku wydarzyła się tragedia. Gestapowcy
otoczyli dom rodzinny Józefa. Kilku z nich wtargnęło do środka. Maria
Baran: Przyszli do nas 9 lipca 1943 r. kazali położyć się na podłodze
mojej matce, mnie i przebywającemu u nas Janowi Sochackiemu. Brata
Władysława zabrali, by poszedł z nimi. Nas 3-je leżących został pilnować
jeden SS-man. Pamiętam, że wówczas SS-mani zapytali nas, czy nikogo
więcej nie ma [powiedziałam], że w domu oprócz nas nikogo nie ma, chociaż przebywał brat Józef, bo leczył się na żołądek. Gestapowcy
wraz z Władysławem Baranem udali się do domu Czesława Stolarczyka,
gdzie przebywała żona i córka Józefa. Gestapowcy aresztowali Czesław
Stolarczyka. Stefanię i Irenkę Baran okrutnie pobito, wyprowadzono przed
dom i rozstrzelano.
Józef Baran z córeczką Irenką i żoną Stefanią |
Po powrocie do domu Władysław opowiedział o przebiegu tych wydarzeń matce. Janina Ferduła: Wtedy
brat opowiadał matce, że Niemcy, których zaprowadził do mieszkania
bratowej, od razu poczęli w niemiłosierny sposób bić 14-letnią córkę
brata Irenę, żądając informacji, gdzie przebywa ojciec. Bili również
bratową i to bili kolbami karabinów i kijem od miotły. Następnie kazali
się obu ubierać i wyprowadzili je na podwórze i tam puścili do nich
serię z karabinu maszynowego.
Po tych tragicznych wydarzeniach „Jodła” opuścił rodzinny dom. Nie mógł darować sobie, że z jego winy zamordowano najbliższe mu osoby. Zerwał wszelkie kontakty z kolegami, stał się innym człowiekiem.
Po tych tragicznych wydarzeniach „Jodła” opuścił rodzinny dom. Nie mógł darować sobie, że z jego winy zamordowano najbliższe mu osoby. Zerwał wszelkie kontakty z kolegami, stał się innym człowiekiem.
Władysław Baran |
Zbliżała się kolejna zima. Andrzej Stalin postanowił tak jak poprzednią
spędzić w domu w kryjówce pod podłogą rodzinnego domu. Jan i Władysław
przebywali w domach i legalnie pracowali. Po tragedii „Jodły” stracili
ochotę na samowolną partyzantkę. Postanowili odnowić kontakt z
organizacją. Coraz częściej w Rabce i okolicy mówiło się o działalności
ludzi „Adama”. Należało przeczekać do wiosny i spróbować dołączyć do
oddziału.
Przed rodzinnym domem, pierwszy z prawej Jan Perucki |
Nie doczekali. Przez cały ten czas Józef i Andrzej byli poszukiwany
przez Gestapo. Ktoś doniósł, że Andrzej ukrywa się w domu na Zaborni. W
nocy 18/19 marca przyszli do Stalinów Niemcy. Zagrozili, że zabiją
wszystkich, jeśli nie wydadzą poszukiwanego. Jakimś cudem Julian,
najmłodszy z rodzeństwa, korzystając z zamieszania zdołał wybiec z domu i
ukryć się za studnią. Niemcy przeszukiwali dom, lecz nic nie znaleźli.
Zdenerwowani, postanowili odegrać się na Adamie, młodszym bracie
Andrzeja. Jeden z żołnierzy zamachnął się na niego bagnetem. Na
szczęście Adam był bardzo zwinny i udało mu się uniknąć ciosu. Matka
zaczęła głośno krzyczeć. Andrzej z kryjówki obserwował całe zajście.
Bojąc się o bliskich postanowił wyjść z ukrycia. Obu braci, Adama i
Andrzeja, najpierw pobito, a następnie aresztowano pod zarzutem
przynależności do nielegalnej organizacji. W tym samym czasie inna grupa
gestapowców wtargnęła do rodzinnego domu Peruckich.
Zatrzymano Irenę, siostrę Jana, o której wiedzieli, że jest sympatią Władysława Barana. Dziewczynę zabrano i zaprowadzono do domu Baranów. Tam zobaczyłam przyprowadzonego Andrzeja Stalina, który miał tak zniekształconą twarz, że nie mogłam go poznać, dopiero po oczach zorientowałam się, że to on. Oprawcy nie znaleźli w domu Władysława i Józefa, zatrzymali więc ich siostrę Marię i z grupą aresztowanych udali się do domu siostry Bronisławy Baran, gdzie przebywał Władysław.
Po jego zatrzymaniu cała grupa udała się do Zarytego, do szwagra Baranów, Józefa Ferduły. Nie zastali go w domu, ale aresztowano go na stacji kolejowej w Zarytem, gdzie pracował. Następnie przewieziono zatrzymanych do Szkoły Policyjnej w willi „Tereska”. Tam wtrącono ich do celi, w której spotkali innych więźniów, wśród nich byli między innymi Jan Perucki, krawiec Józef Sutor i pracownik sklepu cukierniczego „Wedel” Bolesław Męcikiewicz.
Po południu, 19 marca 1944 roku, grupa aresztowanych pod konwojem została odwieziona do placówki Gestapo w Zakopanem w willi „Palace”. Tam zostali umieszczeni w osobnych celach.
Zatrzymano Irenę, siostrę Jana, o której wiedzieli, że jest sympatią Władysława Barana. Dziewczynę zabrano i zaprowadzono do domu Baranów. Tam zobaczyłam przyprowadzonego Andrzeja Stalina, który miał tak zniekształconą twarz, że nie mogłam go poznać, dopiero po oczach zorientowałam się, że to on. Oprawcy nie znaleźli w domu Władysława i Józefa, zatrzymali więc ich siostrę Marię i z grupą aresztowanych udali się do domu siostry Bronisławy Baran, gdzie przebywał Władysław.
Po jego zatrzymaniu cała grupa udała się do Zarytego, do szwagra Baranów, Józefa Ferduły. Nie zastali go w domu, ale aresztowano go na stacji kolejowej w Zarytem, gdzie pracował. Następnie przewieziono zatrzymanych do Szkoły Policyjnej w willi „Tereska”. Tam wtrącono ich do celi, w której spotkali innych więźniów, wśród nich byli między innymi Jan Perucki, krawiec Józef Sutor i pracownik sklepu cukierniczego „Wedel” Bolesław Męcikiewicz.
Po południu, 19 marca 1944 roku, grupa aresztowanych pod konwojem została odwieziona do placówki Gestapo w Zakopanem w willi „Palace”. Tam zostali umieszczeni w osobnych celach.
Budynek „Palace” w Zakopanem |
Rozpoczęło się okrutne śledztwo, wszystkim postawiono zarzut współpracy z
nielegalną organizacją. Po dwóch tygodniach zwolniono Adama Stalina,
Józefa Sutora i Józefa Ferdułę. Gestapowcy nie mieli przeciw nim
dowodów, a oni pomimo pobicia nie przyznali się do winy. Józef Sutor: Przebywając w „Palace” byłem kilkakrotnie przesłuchiwany. Przesłuchiwał mnie gestapowiec o włoskim nazwisku, chyba „Wiktorini”. (…)
Najdokładniej zapamiętałem pierwsze moje przesłuchanie, w którym
Victorinii żądał, bym przyznał się, że pomagam partyzantom, że szyję i
dostarczam im mundury niemieckie. Kiedy zaprzeczyłem bito mnie. Przy
pierwszym przesłuchaniu dostałem tak mocno w kark rewolwerem, że upadłem
na podłogę. Wtedy kilku gestapowców kopało mnie po plecach i po
nerkach. Gorzej wyglądała sprawa innych aresztowanych przeciwko nim
zebrano więcej dowodów. Gestapowcy intensywnie próbowali wyciągnąć z
Rabczan informację na temat ich działalności konspiracyjnej i Józefa
Barana, którego już tak długo poszukiwali. Ponieważ nikt z
przesłuchiwanych nie udzielał im pożądanych informacji, stosowali
najróżniejsze metody przymuszania do mówienia: bili, kopali, wieszali na
drzwiach na wykręconych do tyłu rękach. Janina Ferduła: Gdy mąż
wrócił, opowiadał, że tak siostra Maria, jak i brat Władysław są w
„Palace” bardzo bici i torturowani. Mąż mówił, że był przetrzymywany w
„Palace” w jednej celi z bratem Władysławem i brat po każdym
przesłuchaniu wracał tak zbity, że nie mógł ani siedzieć ani leżeć. Brat
mu opowiadał, że wieszali go na drzwiach za ręce aż tracił przytomność.
To Niemcy polewali go wodą i dalej bili. Maria Solak:
Przesłuchiwał mnie gestapowiec Peters, który był zastępcą szefa
Sehmischa. Jako tłumacz brał udział w przesłuchaniu Ślązak nazwiskiem
Klimczoch. Pytali mnie gdzie jest brat Józef, po co byłam w lesie i czy
widziałam tam broń. (…) Przesłuchiwano mnie przez 3 lub 4 dni.
Ponieważ nie dawałam pozytywnych odpowiedzi, bili mnie. Kazali mi
rozebrać się do naga, położyć na krześle i Klimczoch bił, a Peters
przyglądał się i czekał chyba, że po otrzymanych razach będę mówiła
inaczej. Po tych biczach bardzo opuchłam i wtedy sprowadzono mnie do
ciemnicy, gdzie na brzuchu położyłam się na betonie, bo inaczej nie
potrafiłam nawet leżeć. (…) W ciemnicy trzymano mnie przez 3-tygodnie.
Cela w podziemiach „Palace” |
W tym czasie gestapowcy zamordowali Bolesława Męcikiewicza. Pewnej nocy
wyprowadzili go z ciemnicy, w której był przykuty kajdanami do ściany,
na podwórze „Palace” i tam zastrzelili. Po miesięcznym śledztwie Andrzej
Stalin, Jan Perucki i Władysław Baran zostali przetransportowani do
więzienia w Krakowie przy ulicy Montelupich. Maria Baran pozostała w
„Palace”. W krakowskim więzieniu Rabczanie zostali skazani na karę
śmierci. 17 kwietnia 1944 ich nazwiska znalazły się na plakacie śmierci
wśród 27 zakładników przeznaczonych do „ułaskawienia”.
Tablica pamiątkowa na budynku „Palace” |
Był 28 maja 1944 r., piękna wiosenna noc. Po ulicach Zakopanego nikt już
nie chodził w końcu była godzina policyjna. Kuźnicki hotel „Zum alten
Eisenhammer” rozbrzmiewał gwarem rozmów podpitych biesiadników. Wśród
nich byli Niemcy i Ukraińcy. Popijali kufel za kuflem, kieliszek za
kieliszkiem. Pomysłów na toasty mieli sporo: za wyjeżdżających niedługo
na front, za tych, którzy właśnie wrócili, za ojczyznę i Hitlera. Przy
jednym ze stolików siedział Niemiec i dwaj Ukraińcy. W czasie biesiady
doszło do sprzeczki, pijany niemiecki żołnierz zwymyślał Ukraińców.
„Czarni”, gdy tylko ich kompan odszedł od stołu, pełni złości i
oburzenia postanowili, że takiej obelgi, nie mogą odpuścić. Ponieważ już
od dawna mieli z nim na pieńku, powtarzali sobie: „Nie darujemy!’’. Gdy
zabawa dobiegła końca opuścili hotel i zaczaili się na samotnie
powracającego „dumnego” podoficera. Zaskoczony nie miał żadnych szans,
został zastrzelony. Rankiem, gdy odkryto zwłoki, rozpoczęło się piekło.
Wściekłe gestapo za wszelką cenę starało się pojmać sprawców. Nie wzięto
jednak pod uwagę, że przyczyną morderstwa była pijacka kłótnia oraz, że
sprawcami mogą być współtowarzysze broni. Cała odpowiedzialność spadła
na Polaków.
Krzyż na miejscu egzekucji w Kuźnicach |
Zakładnicy zostali przywiezieni z Krakowa do „Palace” 29 maja 1944 roku.
Było ich dwudziestu, za tyle istnień miało być odkupione życie jednego
Niemca. Wśród nich byli Andrzej Stalin, Jan Perucki i prawdopodobnie
Władysław Baran. Umieszczono ich w celach, gdzie spędzili noc.
Rankiem, 30 maja, wyprowadzono na dziedziniec, dwudziestu bosych mężczyzn z ogolonymi głowami. Byli związani po paru grubym sznurem utrudniającym ruchy, więc potykali się i upadali, co dla Niemców było świetnym pretekstem, by bić ich kolbami karabinów. Podjechała ciężarówka. Gestapowcy wpychali do niej więźniów. W ogólnym zamieszaniu jeden ze skazanych podjął próbę ucieczki. Był to Andrzej Stalin. Nim jednak zdołał sforsować mur ogrodzenia został zastrzelony przez wartownika. Stan więźniów musiał się zgadzać z podanym, więc na miejsce zastrzelonego wzięto młodego chłopaka.
Zakładnicy zostali przywiezieni do Kuźnic, w miejsce, gdzie dwa dni wcześniej został zamordowany niemiecki żołnierz. Świadkiem egzekucji był mieszkaniec Zakopanego Ludwik Korab: Widziałem, że w odległości około 30 metrów ode mnie stały dwa samochody ciężarowe, kryte plandeką. Obok tych samochodów było pełno SS-manów z automatami i pistoletami w rękach. SS-mani obstawiali drogę i większy ze stojących samochodów. Po chwili z tego samochodu poczęli wyprowadzać mężczyzn.
Świadek Józef Matuszczyk zeznawał: Usłyszałem wówczas komendę wydaną w języku polskim „wychodzić”, po której z samochodu ciężarowego wyszło 5-ciu mężczyzn związanych za ręce. Ustawili się oni na mostku obok drogi głównej i na komendę „uklęknąć” uklękli. Naprzeciw klęczących mężczyzn ustawiono na podnóżku karabin maszynowy i oddano serię strzałów. Po strzałach mężczyźni wywrócili się na twarz. Na komendę „następni”, wyszła z samochodu druga 5-tka mężczyzn, którą rozstrzelano w tym samym miejscu co pierwszą. Z kolei rozstrzelano trzecią i czwartą 5-tkę mężczyzn wyprowadzonych z samochodu. Jeden z rozstrzelanych dawał jeszcze znaki życia, wówczas funkcjonariusz gestapo doszedł do niego i dobił go strzałem z pistoletu w tył głowy. Po egzekucji ciała pomordowanych załadowano na samochód i wywieziono w nieznanym kierunku. Nikt nie powiadomił również rodzin o losie zakładników. Dlatego do końca wojny liczono na ich powrót. Nawet po zakończeniu wojny, gdy rodziny wiedziały już o egzekucji w Kuźnicach, nadzieja nie gasła.
Rodzina Władysława Barana była zdania, że nie został on rozstrzelany w Kuźnicach, gdyż w grudniu 1944 roku siostra Bronisława otrzymała do Władysława list z obozu pracy we Wrocławiu pisany ręką brata, w którym więzień nr 8614 prosił o przysłanie paczki żywnościowej. Wysłano kilka paczek od członków rodziny, ale nikt nie dostał potwierdzenia, że brat paczki otrzymał. Kolejnym dowodem na to, że Władysław nie zginął w egzekucji miał być wpis do „Kartoteki” więźniów więzienia Montelupich Baran Władysław – Rabka ul. Kolejowa 54 Baran Helena VI. 1944. Wpis sugeruje, że więzień Władysław Baran w czerwcu 1944 roku podał adres swojej matki aby otrzymywać paczki żywnościowe. W 1973 roku siostra, Janina Ferduła, wysłała pismo do międzynarodowej organizacji z siedzibą w Genewie, z prośba o pomoc w odnalezieniu śladów jego pobytu. Podała ostatni adres brata: Haftling nr. 8614 Arbeitslager Dunfteichen blok 14 Breslau. Po roku nadeszła odpowiedź, że wymieniony więzień nie figuruje w kartotekach obozu Gross-Rosen, którego podobozem był obóz pracy we Wrocławiu. Odpowiedź ta rozwiała wszelkie nadzieje, ale nie wskazała równoznacznie na miejsce śmierci Władysława Barana.
Rankiem, 30 maja, wyprowadzono na dziedziniec, dwudziestu bosych mężczyzn z ogolonymi głowami. Byli związani po paru grubym sznurem utrudniającym ruchy, więc potykali się i upadali, co dla Niemców było świetnym pretekstem, by bić ich kolbami karabinów. Podjechała ciężarówka. Gestapowcy wpychali do niej więźniów. W ogólnym zamieszaniu jeden ze skazanych podjął próbę ucieczki. Był to Andrzej Stalin. Nim jednak zdołał sforsować mur ogrodzenia został zastrzelony przez wartownika. Stan więźniów musiał się zgadzać z podanym, więc na miejsce zastrzelonego wzięto młodego chłopaka.
Zakładnicy zostali przywiezieni do Kuźnic, w miejsce, gdzie dwa dni wcześniej został zamordowany niemiecki żołnierz. Świadkiem egzekucji był mieszkaniec Zakopanego Ludwik Korab: Widziałem, że w odległości około 30 metrów ode mnie stały dwa samochody ciężarowe, kryte plandeką. Obok tych samochodów było pełno SS-manów z automatami i pistoletami w rękach. SS-mani obstawiali drogę i większy ze stojących samochodów. Po chwili z tego samochodu poczęli wyprowadzać mężczyzn.
Świadek Józef Matuszczyk zeznawał: Usłyszałem wówczas komendę wydaną w języku polskim „wychodzić”, po której z samochodu ciężarowego wyszło 5-ciu mężczyzn związanych za ręce. Ustawili się oni na mostku obok drogi głównej i na komendę „uklęknąć” uklękli. Naprzeciw klęczących mężczyzn ustawiono na podnóżku karabin maszynowy i oddano serię strzałów. Po strzałach mężczyźni wywrócili się na twarz. Na komendę „następni”, wyszła z samochodu druga 5-tka mężczyzn, którą rozstrzelano w tym samym miejscu co pierwszą. Z kolei rozstrzelano trzecią i czwartą 5-tkę mężczyzn wyprowadzonych z samochodu. Jeden z rozstrzelanych dawał jeszcze znaki życia, wówczas funkcjonariusz gestapo doszedł do niego i dobił go strzałem z pistoletu w tył głowy. Po egzekucji ciała pomordowanych załadowano na samochód i wywieziono w nieznanym kierunku. Nikt nie powiadomił również rodzin o losie zakładników. Dlatego do końca wojny liczono na ich powrót. Nawet po zakończeniu wojny, gdy rodziny wiedziały już o egzekucji w Kuźnicach, nadzieja nie gasła.
Rodzina Władysława Barana była zdania, że nie został on rozstrzelany w Kuźnicach, gdyż w grudniu 1944 roku siostra Bronisława otrzymała do Władysława list z obozu pracy we Wrocławiu pisany ręką brata, w którym więzień nr 8614 prosił o przysłanie paczki żywnościowej. Wysłano kilka paczek od członków rodziny, ale nikt nie dostał potwierdzenia, że brat paczki otrzymał. Kolejnym dowodem na to, że Władysław nie zginął w egzekucji miał być wpis do „Kartoteki” więźniów więzienia Montelupich Baran Władysław – Rabka ul. Kolejowa 54 Baran Helena VI. 1944. Wpis sugeruje, że więzień Władysław Baran w czerwcu 1944 roku podał adres swojej matki aby otrzymywać paczki żywnościowe. W 1973 roku siostra, Janina Ferduła, wysłała pismo do międzynarodowej organizacji z siedzibą w Genewie, z prośba o pomoc w odnalezieniu śladów jego pobytu. Podała ostatni adres brata: Haftling nr. 8614 Arbeitslager Dunfteichen blok 14 Breslau. Po roku nadeszła odpowiedź, że wymieniony więzień nie figuruje w kartotekach obozu Gross-Rosen, którego podobozem był obóz pracy we Wrocławiu. Odpowiedź ta rozwiała wszelkie nadzieje, ale nie wskazała równoznacznie na miejsce śmierci Władysława Barana.
Zaświadczenia weryfikacyjne Jana Peruckiego ps. „Gwóźdź”. |
Tak kończy się historia Rabczan, członków ZWZ i AK, patriotów i
przyjaciół, których losy połączyły w okrutne dni okupacji. Ich nazwiska,
wśród kilkudziesięciu innych, upamiętnia pomnik Władysława Hasiora
„Prometeusz Rozstrzelany” w Kuźnicach i pomnik męczeństwa wzniesiony w
centrum Rabki.
Pomnik Władysława Hasiora „Prometeusz Rozstrzelany” w Kuźnicach |
Pomnik Męczeństwa w Rabce |
Marta Sokołowska
Powstały nawet odręczne szkice-plany jego wyglądu. Pierwsza wersja miała przedstawiać tył postaci idącej matki z córką.
Szkic pierwszej wersji pomnika wykonany przez Kazimierza Romańskiego |
Druga, do której ojciec bardziej się skłaniał, miała przedstawiać na
płaskiej płycie dwie dorosłe dłonie zastygnięte w skurczu, bólu i
rozpaczy oraz dłonie dziecka próbujące dosięgnąć dłoni matki. Według
założeń ojca płyta owa powinna się znaleźć w Parku Zdrojowym.
Szkic drugiej wersji pomnika wykonany przez Piotra Romańskiego |
Niestety nie zdołał zrealizować tego pomysłu. Pomysł budowy pomnika
upamiętniającego tą tragedię jest nadal aktualny i może wartałoby do
niego powrócić?
W pracy wykorzystano materiały znajdujące się w aktach oddziału Instytutu Pamięci Narodowej - Komisji Ściagania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie. Fotografie pochodzą m.in. ze zbiorów rodziny Peruckich.
Piotr Romański
W pracy wykorzystano materiały znajdujące się w aktach oddziału Instytutu Pamięci Narodowej - Komisji Ściagania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie. Fotografie pochodzą m.in. ze zbiorów rodziny Peruckich.
drobna sprawa , przed wojną nie było Klubu Sportowego Wierchy
OdpowiedzUsuń/*
Autor: kliminski
Data: 2010-10-03
Godzina: 23:14:26
Komentarz przeniesiony z poprzedniej strony Historii Rabki
*/
Prawdziwe nazwisko Józefa Stalina to Płoszczyca i to właśnie skojarzenie jakie przywołuje było głównym powodem, że chciał je zmienić. To, że pisał do Stalina w tej sprawie można potraktować raczej jako "urban legend" niż prawdę. Próby zmiany nazwiska na jakieś historyczne podejmował brat Józefa, Andrzej Płoszczyca. Ostatecznie jednak pozostał przy swoim dlatego, że nie uzyskał zgody. Ale być może Józef też podejmował takie próby.
OdpowiedzUsuń/*
Autor: viking
Data: 2010-12-20
Godzina: 15:46:47
Komentarz przeniesiony z poprzedniej strony Historii Rabki
*/