Nienawiść do drzew
Dużo się mówi i pisze w Polsce o drzewach, ich znaczeniu dla środowiska, dla człowieka.
W powszechnej opinii zwykle kojarzą się z czymś stabilnym, trwałym – dobrym. Na ich temat powstało mnóstwo publikacji i naukowych opracowań. Wiadomo powszechnie, że rośliny, szczególnie drzewa, produkując poprzez fotosyntezę tlen wzbogacają powietrze, którym oddychamy, choć ich rola nie sprowadza się tylko do tego procesu. Pochłaniają one bowiem olbrzymie ilości dwutlenku węgla czy innych gazów i różnych zanieczyszczeń zawartych w otaczającym je środowisku – nie mówiąc już o tłumieniu różnego rodzaju hałasów, czy zbawczym ich cieniu w czasie upałów. Paleta korzyści płynących z faktu ich istnienia jest naprawdę imponująca.
Niestety, mimo iż społeczeństwo jest świadome znaczenia i roli drzew jaką odgrywają w środowisku i życiu człowieka, to on nie zawsze chce o tym pamiętać. Można by sądzić, że nagminne wycinanie niewygodnych, przeszkadzających ludziom drzew, to wynalazek naszych nowoczesnych, ale bezdusznych czasów. Ten proceder nie jest jednak nowy, a mimo stosownych, restrykcyjnych wręcz przepisów, wciąż powszechny i nadal rozszerzający się.
Problem ten świetnie nakreślił autor poniższego artykułu, opublikowanego przed wojną w czasopiśmie Ilustrowany Kuryer Codzienny, z września 1937 roku.
DENDROFOBJA czyli DRZEWOWSTRĘT
„Ja, lieber Gott, die Slaven hassen Baume!” Słyszałem, jak to kiedyś mówił starszy jegomość, Niemiec, smutno kiwając głową na poznańskiej ulicy. Ulicę zaścielały pnie wspaniałych drzew, które właśnie wycinano.
Istnieje w tymże Poznaniu, w Muzeum Miejskim zbiór widokówek, przedstawiających miasto w pierwszych miesiącach niepodległości, entuzjastyczne witanie nowoutworzonych wielkopolskich ułanów, przyjmowanie misyj koalicyjnych etc. Dwie rzeczy uderzają nas dziś obco w ówczesnym wyglądzie ulic i placów: liczne szyldy niemieckie i piękne drzewa. Dziś na tych samych miejscach niema, Bogu dzięki, niemieckich szyldów. Niestety, niema i drzew.
Nie, żeby ktokolwiek chciał był je wytrzebić! Skądżeż znowu! Ale tak się jakoś fatalnie złożyło, że na jednej ulicy wyjątkowo zacieniały okna mieszkańcom kamienic, na innej zaś zawadzały nowej linji tramwajowej, gdzie indziej wymarzły w znacznej części, a pozostałe usunięto dla porządku, gdzieindziej znowu wyciął je samowolnie twórca pawilonu wystawowego, aby ten pawilon lepiej było z jezdni widać. I tak się gdzieś podziały. Przypadek?! Pech?!
Miło jest, w takich niefortunnych losu przypadłościach nie być odosobnionym. W Krakowie także tak się jakoś składa, że drzewa znikają. I to wcale nie drzewa kamforowe. Zwyczajne, ale wspaniałe, białodrzewy, pyszne kasztany, olchy, cudownie rozrośnięte wierzby.
Pełen był tych starych drzew cały pas fortyfikacyjny po zewnętrznej stronie dzisiejszej alei Trzech Wieszczów. Urbaniści z przed ćwierćwieku zaczęli urządzanie nowej dzielnicy od wycięcia większej ich części. Naturalnie. Drzewo na planie mąci myśli, zawadza. Prawdziwej twórczości potrzebna jest przedewszystkiem powierzchnia równa i gładka, jak czysty papier rysunkowy. Oby jeszcze te drzewa, które pozostały, nie zniknęły przy rozszerzaniu i dalszej zabudowie alei Mickiewicza.
Jeszcze parę miesięcy temu ścięto jedno z ogromnych drzew na Zwierzyńcu. Rozrosło się niegdyś między opłotkami, ale z czasem wytropiła je tam ulica Kornela Ujejskiego. Teren nowej ulicy nadsypano o jakiś metr. Drzewo mogłoby było pozostać, ale w ogrodzonem zagłębieniu. A fe! Taka nierówność! Chlast i po drzewie, niech się nie męczy.
Na Plantach kasztany zawiniły sobie same. Trudno inaczej powiedzieć. Jeden z nich upuścił gałąź na damę, pijącą kawę. Był to oczywiście figiel bardzo niestosowny. To też nastąpiła represja zbiorowa. Szczegółowe śledztwo wykazałoby jednostki knowające dalsze zamachy, to jest kasztany o próchniejących gałęziach. Ale kasztany pociągnięto do odpowiedzialności solidarnej. Dlatego, naturalnie, że to drzewa największe i najstarsze. Oczywiście, wobec tego już powinny wiedzieć, co robią. Odpowiadać za siebie i jedne za drugich. Usłyszeliśmy, że kasztany Plant zasługują wszystkie na wycięcie. I tak przecież ledwo się trzymają, za lada podmuchem wiatru spadną publiczności na głowę!
Tymczasem, dwa lata temu przyszedł huragan. Zasłał Planty obalonemi drzewami. I oto pokazało się, że wśród tych pokotem leżących pni było zaledwie kilka kasztanów. Właśnie one wytrzymały. Trąba powietrzna zamiast oznajmić dla nich dzień ostatecznej zagłady, roztrąbiła ich odporność i żywotność.
Zdaje się, że teza o schorzałych kasztanach była potrzebna do przeprowadzenia projektu pełnego oryginalności. Rozeszły się po mieście słuchy o tej ponętnej innowacji: Planty niskopienne!
Planty niskopienne, to jest zapewne składające się z petunij, begonij i pelargonij. Jakiż wspaniały teren popisu dla sztuki klombiarstwa! Każdy rozumie, do jakiego stopnia swobodzie kompozycji klombów zawadzałyby rosłe kasztany, zabierające miejsce i rzucające cień!
Zdaje się, że wycinanie drzew związane jest z najistotniejszym odruchem Polan Wielkich i Małych, wiejskich i miejskich. Jak wrodzony instynkt foksterrjera, odziedziczony po stepowych przodkach, każe mu zadławić każdego napotkanego gryzonia, tak zapewne, niewygasłe jeszcze w podświadomości wspomnienie bogobojnego rąbania pogańskich dębów i pamięć zasłużonego karczowania puszczy, pcha drzewobójczą siekierę lub piłę w świerzbiącą rękę polskiego chłopa, równie jak polskiego inżyniera i urbanisty.
Naturalnie, zawsze winne jest drzewo. Ono „zaczęło pierwsze”, jak ten królik ze znanej anegdoty, ono zawiniło, jak to jagnię z bajki. Stanęło tam, gdzie akurat komuś zawadza. I nie da się, szelma, przesunąć!
Ostatecznie, nawet gdy go nikt publicznie na ścięcie nie skaże, zetną go przypadkiem. Ktoś źle zrozumie jakieś powiedzenie, jakieś mrugnięcie okiem. Zupełnie, jak za czasu usłużnych zbirów renesansowych, co to „bez wyraźnego rozkazu”. A potem: trudno, stało się…! Drzewo leży.
Na pociechę opowiadają nam, że to nic, bo w bieżącym roku ilość drzew w mieście wydatnie się powiększyła.
Śpiewaliśmy już uwagi na ten temat w „Różowej Kukułce” dyrektorowi poznańskich ogrodów miejskich, nawiasem mówiąc, jednemu z najsympatyczniejszych ludzi w Poznaniu, który tych przycinków słuchał, serdecznie się razem z nami śmiejąc:
Wyciął dwa? Zasiał dwieście!
Przez to więcej drzew w mieście.
A mniej je zagracają,
W skrzynkach wzrastają…
W Krakowie jedno takie statystyczne drzewo wypada podobno na 12 mieszkańców miasta. Ta fatalna trzynastka wróży komuś nieszczęście. Nie obawiam się jednak o los mych współobywateli. Tym trzynastym będzie na pewno drzewo. I to nie statystyczne, ale prawdziwe, wyrośnięte.
Bo drzewo jest drzewo. Nawet wśród jaj i bekonów, które eksportujemy, rozróżniamy pewne klasy, choć siedzenia świnek i półtoracalowy kaliber kwoczek, wydają się przez samą naturę ustandaryzowane.
Tem bardziej skomplikowanego sortymentu domagają się drzewa. Ogołociwszy ze starych okazów morgę Plant możemy na takiej samej mordze, na Małych Błoniach, uszeregować krocie sadzonek. Statystycznie drzewostan krakowski się podniesie. Pejzażowo nie.
Drzewo jako jednostkę pejzażową, należałoby mierzyć kubaturą tej przestrzeni, którą wypełnia swym pniem, gałęziami i listowiem. Ale tak, jak jeden brylant stukaratowy cenniejszym jest niż 200 półkaratowych brylancików, jak jeden drugiemu nie jest równy pod względem szlifu, czystości i blasku, tak jedno wielkie, stare drzewo cenimy więcej, niż cały rząd pokurczów, jedno nie jest równe drugiemu swym rysunkiem, ani otoczeniem, w którem rośnie. Statystyka drzew nie jest zatem rzeczą prostą.
Słusznem zadowoleniem może nas przejmować myśl, że Krakowianie z r. 2000 po Narodzeniu Chrystusa spacerować będą pod cienistemi konarami. Ale ich przyszła satysfakcja niedostateczną byłaby dla nas pociechą, gdybyśmy za to my, do końca naszego życia chodzić mieli po łysych Plantach i wygolonych parkach. Jednem słowem, piękną rzeczą jest sadzić nowe drzewa, ale jeszcze piękniejszą u m i e ć s z a n o w a ć s t a r e.
Dodajmy, że i trudniejszą. Wymaga nieraz popracowania głową i oto może dlaczego „Słowianin” woli drzewo od razu wychlastać.
Jest w Paryżu, na Bulwarze Raspail, kamienica z fasadą kunsztownie wgiętą na to tylko, aby zachować akację, która się na tej parceli znajdowała. Dostosowanie się architektury do drzewa jest tak widoczne, że gdy kamienicę budowano, ktoś z przechodniów zapytał murarzy, czy to jakieś drzewo pamiątkowe.
– Sadził je Wiktor Hugo! – odkrzyknął któryś facecyjny murarz.
I ustaliła się legenda o romantycznem pochodzeniu wspomnianej akacji, która zresztą jest, zdaje się, zbyt młoda, aby mogła wielkiego romantyka pamiętać.
Nie schodząc z tegoż bulwaru, który w pewnym odcinku przeciął dawne ogrody, trzeba widzieć, jak się postarano o zachowanie tych drzew, które można było uratować, jak tu pnie, tam konary, przechodzą przez umyślnie w granicznych murach poczynione otwory.
Podkreślmy z uznaniem i z radością, że i w Krakowie widzieć można tego rodzaju poszanowanie drzew. Przykład tego spotykamy w realności p. Wojciecha Kossaka, a zawdzięczamy go architekcie Stefanowi Żeleńskiemu. Ale trzeba było na powstanie takiej perły, aby artysta okalał murem realność, zamieszkałą przez rojącą się od artystów rodzinę.
W ostatnich znowu miesiącach magistrat wystawił sobie pomnik, jeśli nie trwalszy od spiżu, to wieńczący się za to co rok automatycznie nowym liściem uznania.
Oto gdy przeniesiono chodnik, wiodący od lipy Kościuszki do ulicy Lubicz, wytyczając jego oś ku pałacykowi Wołodkowiczów, wtedy… (słuchajcie, słuchajcie – jak pisano dawniej w sprawozdaniach sejmowych)… wtedy, jakkolwiek u wylotu tego chodnika, w samym jego środku znalazło się drzewo, nie ścięto tego drzewa!.
Pozostawiono je, nie zważając na to, że człowiek ślepy lub nieprzytomny mógłby się o nie uderzyć, że utrudniałoby wjechanie w tem miejscu na Planty większą Lancią lub tramwajem, że będzie co jesień zaśmiecać chodnik opadającemi liśćmi, jednem słowem, że panoszy się temi wszystkiemi pierworodnemi grzechami, które zwykle na jego współplemieńców sprowadzają kaci topór.
Oczywiście, postąpiono doskonale. Od strony Plant przerywa to drzewo i urozmaica desperacką nudę widoku dworca i jego otoczenia. Idącemu na kolej podróżnemu zdaje się mówić: Już? Jaka szkoda! Mógłby pan dobrodziej zostać jeszcze u nas. Przecież miło na Plantach pomiędzy nami. A znowu człowiekowi wjeżdżającemu do miasta, zasłania to drzewo łysą smugę chodnika przez Planty, podtrzymuje ścianę zieleni, jaką w tem miejscu Kraków popisuje się przed przybyszem.
Proszę się nie dziwić, że się tak rozpisuję o jednem drzewie, i to wcale nie specjalnie pokaźnem, „stukaratowem”. To jedno drzewo uratowane cieszy mnie, jak nas powinna cieszyć jedna zbłąkana i odnaleziona owieczka, jedna ze stu, jak jeden nawrócony grzesznik.
(…). Dendrofobia poczyniła tyle szkody, że możemy jaśniej patrzeć w przyszłość. Polak, stary rębajło drzew, ma już spełniony poza sobą warunek, który mu pozwoli obecnie być przysłowiowo mądrym.
Ludwik Puget
Jak, w świetle powyższego artykułu, problem ten przedstawia się na naszym podwórku – w Rabce? No niestety nie jest dobrze, nie wychylamy się i również zdążamy za wszechobecnym trendem. Także i u nas drzewa dziwnie i niezauważenie znikają.
Kiedyś właściciele Rabki, z myślą o zdrowiu mieszkańców oraz gości jak i o samej estetyce miasta, obsadzali olbrzymie połacie parku i ulice tradycyjnymi polskimi gatunkami drzew, by chroniły w lecie przed palącym słońcem a zatrzymywały wodę po obfitych opadach deszczu lub śniegu. Mieli wizję Rabki i świadomość znaczenia drzew, tworząc przede wszystkim dla ludzi przyszłe aleje: kasztanowo – lipową (niegdyś Aleja Biała - dzisiaj ul. Orkana), kasztanową (obok tężni), lipową (od kolonii św. Józefa do Kadenówki), klonowo – jesionową (od ul. Szopena do kortów), świerkową (dawna Czarna Aleja od kina do kardiologii) czy wreszcie obsadzona, nie istniejącymi już dzisiaj, dorodnymi topolami ul. Jana Pawła II (dawna 1 Maja). A jakże zachęcający do spacerów i odpoczynku w upalne dni był zaprowadzony prawdziwy las, zwany starym parkiem, z którego dzisiaj tak niewiele pozostało, a którego bardzo realistyczny opis w 1938 roku pozostawiła nam, Zofia Bodkier – Szapiro:
(…). Siedzę i wdycham upojne, balsamiczne powietrze rabczańskie, tak łagodne, a jak odżywcze – jak dobre słowo przyjaciela lub przyjazna dłoń matki, położona na rozpalonym, stroskanym czole. Wszystko się w człowieku ucisza, odpręża i przechodząc przez filtr cudownych strumieni tego czystego górskiego powierza, pozbawia go sadzy i kurzu całorocznych miejskich niedomogów i udręk.
Oto ni stąd ni zowąd jakieś światło przesuwa się między ciemną zielenią wzgórz i migoce, niczem robaczek świętojański. To auto, zjeżdżające poziomą serpentyną dróg idących od szczytów. A nad szeroko rozrzuconym horyzontem gór to gwiaździste, obszerne niebo, tak kojąco czuwające nad światem. Co za spokój, co za słodycz w tym krajobrazie!
Rano przechadzka po ślicznych alejach Malczewskiego i Kadena do — parku. Pachnie skoszone siano, jeszcze nieuprzątnięte z pól, tworzących czworobok, otoczony wokół drzewami aż 4-ch aleii. Szczególnie piękne są aleje w Rabce! Sklepienie gałęzi tworzy jakby dach, a perspektywa drzew ciągnie się w długą, długą dal.
W parku, tuż na wstępie wieniec czerwonych petunii tworzy polanę — tło dla pensjonatu zdrojowego „3 róże" zbudowanego z reminiscencjami dworku polskiego, wieczorem pięknie bielejącego na tle oświetlonego światłem elektrycznem pałacyku. Stare świerki, obrośnięte, szerokie i kopiaste witają coraz to nowych gości, odwiedzających park. Rozkwitły już dalej: ogromne, różnokolorowe klomby, cieszące wzrok wesołymi barwami. Dwa wątłe, srebrzyste świerki stoją na straży, jak aniołowie, prowadzący do raju ukojenia i zapomnienia.
Po drodze mijamy plac zabawowy dla dzieci oraz wspaniały kort tenisowy i oto jesteśmy w strefie leśnej parku. Duże połaci starych, nieba sięgających, jodeł i świerków, poprzeżynane są alejami z poustawianemi na nich ławkami. Jest tych ławek tak mało i są tak niewiarygodnie niewygodne, że pragnę w tym miejscu zwrócić na tę bolączkę kuracjuszy specjalną uwagę
Zarządu Rabki. Spacerując alejami lasu, dochodzi się nad urwisty brzeg rzeczki Poniczanki, a stąd, z pewnego miejsca, roztacza się widok na dolną część z wijącą się, cicho szemrzącą rzeczką i zbożem, już w wielu miejscach skoszonym i ułożonym w snopy. (…).
Stary park z aleją wiodąca do skarpy nad Poniczanką. |
Niestety, o drzewa, szczególnie o te stare, trzeba dbać, należy je pielęgnować bo przecież nie będą trwać wiecznie; czasem któreś powali wichura, przygniecie ciężar śniegu, pokona susza, szkodniki czy grzyby. Zagrożeń jest wiele. Jednakże najczęściej to bezmyślność człowieka kładzie im kres, nawet gdy przepisy prawa powinny je chronić.
Bezduszne i bezmyślne wycięcie każdego pojedynczego drzewa jest wyrokiem ostatecznym i nieodwracalnym, a na zrekompensowanie strat będących następstwem takiej decyzji, trzeba czekać kilkadziesiąt lat. Oczywiście pod warunkiem, że w to miejsce posadzi się nowe.
Przejazd kolejowy z wyciętym już, ponad 100 letnim kasztanem (fotografia z 1925 roku). Kasztan ten wpisał się w pejzaż stacji kolejowej i w pamięć wielu pokoleń Rabczan. |
Niby widok podobny, ale zionie jednak pustką. |
Kasztanowce są drzewami długowiecznymi, które mimo iż wewnątrz zaczynają chorować, mogą w takim stanie jeszcze bardzo długo żyć. |
Mówiąc o nowych drzewach, myślę o tradycyjnych polskich gatunkach: dębach, klonach, lipach, kasztanach, akacjach, wierzbach czy jesionach. Drzewach pełniących różnorakie funkcje w swoim otoczeniu, oferując siedliska licznym gatunkom mikroświata zwierzęcego (w korze, dziuplach, korzeniach, gałęziach), równocześnie zapewniając bioróżnorodność innym roślinom. Nie o jakichś szczepionych „pokurczach” (jak w artykule), co to ni pies ni wydra – ani drzewo ani krzak; takie niestety również w Rabce coraz częściej są sadzone – bo mniej przy nich zachodu i liści.
Już słyszę kontrargumenty, że z takimi drzewami to problem bo lecące gałęzie, liście i wiele „innych zagrożeń”. Jedno jest jednak pewne – największym dla drzew zagrożeniem jest człowiek. W innych miejscowościach, podobnych do Rabki, mają takie same problemy, jakoś jednak dają sobie z nimi radę nie kalecząc i nie pozbywając się starych drzew, pielęgnując je, a gdy padną wypełniają pustkę, dosadzając w ich miejsce nowe, młode
Podstawowym jednakże warunkiem prawidłowego utrzymania miejskiego drzewostanu, także w Rabce, jest jego zinwentaryzowanie, a w następstwie monitorowanie i dbanie o dobry stan, przez odpowiednie służby miejskie czy wyspecjalizowanych arborystów.
I jeszcze na koniec, nurtująca ostatnio wielu Rabczan świeża rana na organizmie naszego miasta. Sprawa karygodnego przetrzebienia przez służby PKP roślinności i drzew w dolnej Rabce, i na całej przestrzeni od Chabówki aż do Zarytego, przy okazji modernizacji linii kolejowej. Mam nadzieję, iż władze miasta zadbały o dobro i interes mieszkańców oraz gości, by inwestor po ukończeniu robót uzupełnił i wyrównał straty w drzewostanie jakich miasto doznało na skutek wszystkich tych prac.
A poniżej kilka tylko przykładów tytułowej „nienawiści do drzew”. Jest to niestety niewielki procent, bezpowrotnie straconych dla Rabki, stosunkowo młodych jeszcze drzew, które przez długie lata mogły spokojnie rosnąć, napawając ludzki wzrok swoim pięknem i służyć dobru mieszkańców oraz całego środowiska roślinno zwierzęcego.
Józef Szlaga
Wysmukłe topole przy dzisiejszej ulicy Jana Pawła II, zastąpione zostały – właściwie trudno powiedzieć czym – namiastką drzew? krzewami? |
Ta lipa miała pecha; rosła nie w tym miejscu co powinna – zasłaniała widok na nowo zbudowaną kawiarenkę parkową. |
Kilka okazałych, około 80 letnich lip na ul. Spokojnej, padło od pił, właściwie nie wiadomo dlaczego bo nie objawiały znamion choroby. |
Smutny widok powalonych 6 pni dorodnych lip |
Jak widać, obecnie uzyskanie zezwolenia na wycinkę zdrowych drzew nie stanowi większego problemu. |
Wartościowe drzewa przegrały z rachitycznymi pokurczami. |
Sosny? świerki? czy inne dęby? Nie miały prawa tam rosnąć. |
Przed drzewobraniem. |
No, drzew już nie ma, ale co z budką dróżnika? |
Klony, dęby, wierzby – właściwie jakie to ma znaczenie, były nie ma. |
Nie oparł się również szpaler srebrnych świerków w samym ogrodzie różańcowym. |
Potężna wierzba oraz trzy dorodne, zdrowe dęby nie dadzą już niestety cienia podczas upalnych czerwcowych procesji. |
Czy stare czy młode, padało wszystko, wierzby, jesiony i czeremchy zwane korczyną. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz