R A B K A    P O    W O J N I E
Niemcy ewakuowali się w końcu stycznia 1945 r., gdy już po piętach deptały im wojska IV Frontu 
Ukraińskiego Armii Radzieckiej. Zdążyli jeszcze wysadzić wiadukt w Chabówce i spalić kilka 
budynków sanatoryjnych, m.in. „Konary” i sąsiedni obiekt na ul. Nowy Świat.
![]()  | 
| Odbudowa wiaduktu na rzece Raba w Chabówce, 1946 rok. Źródło: http://www.gddkia.gov.pl/pl/a/344/odbudowa-wiaduktu -na-rzece-raba-w-miejscowosci-chabowka-1946-rok  | 
Na wyzwolonym obszarze  poczęły się odradzać formy polskiej państwowości – instytucje 
życia publicznego, w tym szkolnictwo. Reaktywowane zostało przedwojenne prywatne, Koedukacyjne 
Gimnazjum i Liceum Dr-a Jana Wieczorkowskiego z 4 klasami gimnazjalnymi i 2 licealnymi. Już w 
lutym 1945 r. a więc w kilkanaście dni po wyzwoleniu Rabki, uczelnia ta rozpoczęła działalność 
edukacyjną. Zgłaszali się powracający z konspiracji profesorowie. Uruchomiono druk podręczników 
i innych pomocy szkolnych. Dzięki owemu zaświadczeniu o ukończeniu 6 klas szkoły podstawowej, 
moja prośba o przyjęcie do 1-szej klasy gimnazjum została uwzględniona. Znalazłem się w 
najmłodszej grupie 13-to i 14-tolatków. Natomiast w pozostałych klasach byli chłopcy i dziewczęta 
nawet 20-to letni, dawni  uczniowie tegoż Gimnazjum i Liceum, którym wojna  zabrała młodość i 
możliwość normalnego kształcenia się. Niektórzy mieli za sobą lata walki zbrojnej z Niemcami w 
różnych ugrupowaniach podziemnych, głównie w Armii Krajowej. Nie wszystkie ich  oddziały 
ujawniły się przed nowymi władzami. Nie rzadko przychodzili na lekcje w partyzanckich battle 
dressach i z bronią krótką za pasem, której nawet nie starali się ukryć.
Zajęcia odbywały się w oparciu o przedwojenne programy nauczania dla uczelni tego 
szczebla. Obok przedmiotów ścisłych i humanistycznych, we wszystkich klasach obowiązywała łacina 
(greki już nas nie uczono) oraz języki francuski lub angielski, według podziału ustalonego przez 
Dyrekcję dla poszczególnych klas. O nauce języka niemieckiego nikt – ze względu na okropności 
hitlerowskiej okupacji –  nie chciał nawet słyszeć. Rosyjskiego też nie uczono, ponieważ nie 
obejmowały go programy, a ponadto nie było wówczas w Rabce nauczycieli tego przedmiotu.
Dyrekcja szkoły i grono pedagogiczne stawiały bardzo wysokie wymagania edukacyjne, aby nadrobić 
ogromne zaległości i opóźnienia spowodowane blisko 6-cio letnią wojenną przerwą, zwłaszcza wśród 
starszej młodzieży. Panowało więc duże ciśnienie tak ze strony szkoły, jak i domu rodzinnego oraz 
działającej przy szkole II Drużyny ZHP, zwanej Żółtą Dwójką od koloru chust harcerskich, jakie 
nosiliśmy.  Znane  i powszechnie respektowane harcerskie zasady – hasła: Ojczyzna, Nauka, Cnota,  
doskonale współgrały z systemem kształcenia i wychowania w naszym Gimnazjum i Liceum. Np. za 
słabe wyniki w nauce Harcerz (a prawie wszyscy należeliśmy do Drużyny) był krytykowany na 
zbiórce i otrzymywał do pomocy druha mocniejszego w danym przedmiocie.
Wyzwolenie spod hitlerowskiej okupacji wywołało eksplozję uczuć patriotycznych i wielkie ożywienie 
życia społeczno-politycznego. Wszyscy pragnęliśmy, aby Polska była wolna, silna i niepodległa. Tyle, 
że drogi do tego prowadzące były bardzo różnie pojmowane, co ujawniało się także na zajęciach z 
historii, geografii, nauki o świecie i z przedmiotów  pokrewnych. Powstały tak wśród grona 
profesorskiego, jak i wychowanków Gimnazjum, a także wśród naszych rodzin, głębokie podziały 
polityczno-ideologiczne. Upraszczając, można by owe podziały określić tak, że jedni poszli  do lasu, a 
drudzy poszli na Berlin.  Czyli ci, którzy  chcieli restytucji  Polski w jej przedwojennym kształcie 
ustrojowo-politycznym i terytorialnym, poparli tych, co zeszli do podziemia,  obrali walkę polityczną i 
zbrojną z nowym porządkiem państwowym, nie bacząc na to, że USA, Anglia  i stalinowska Rosja 
zgodnie,  oczywiście bez naszego udziału, przesądziły w Teheranie, Jałcie i Poczdamie o ustroju 
politycznym i granicach naszej Ojczyzny. Śpiewana była   taka piosenka: ”Jedna bomba atomowa i 
powrócim znów do Lwowa”. Czyli były to de facto zupełnie irracjonalne oczekiwania kolejnej wojny,  
mimo że narody świata po 6 latach przeżytej hekatomby myślały wyłącznie o pokoju i spokoju. Ci 
zaś, którzy uwzględniając  konieczność historyczną  pogodzili się z wykreowanymi przez  Roosevelta 
i Churchilla pod dyktando Stalina  realiami geostrategicznymi, poszli nie tylko w przenośni, na ów 
Berlin, ale jako jedyny, obok Armii Radzieckiej, uczestnik koalicji antyhitlerowskiej zdobyli go, 
zawiesili na opanowanych obiektach jak np. Siegessäule (Kolumna Zwycięstwa  w  Tiergarten), 
biało-czerwone flagi, doszli do Łaby, a następnie  wytyczali nowe granice Państwa Polskiego na 
Bałtyku, Odrze i Nysie Łużyckiej, które  ostały się po dzień dzisiejszy i – oby na trwałe -  pozostały  
nienaruszone. Później zaś odbudowywali kraj ze zniszczeń wojennych.
Oczywiście ta linia podziału dała o sobie znać także w naszym Gimnazjum i Liceum. Niektórzy 
chłopcy ze starszych klas, wywodzący się z partyzantki, byli nadal jedną nogą w  owym  „lesie”. W 
dalszym ciągu utrzymywali  kontakty ze swoimi kolegami i dowódcami z podziemia, posiadali broń, 
brali udział w różnych akcjach uznawanych przez nowe władze i ich organy policyjne  za 
zagrażające   porządkowi publicznemu i bezpieczeństwu obywateli. Byli więc ścigani, niekiedy 
musieli uciekać z lekcji po ostrzeżeniu o poszukujących ich funkcjonariuszach MO lub UB i 
ukrywać się. Ich najbliższych spotykały różne represje.  Zgodnie z prawdą historyczną, należy 
przypomnieć, że na terenie Podhala działały po zakończeniu działań wojennych ugrupowania 
podziemne o różnej orientacji politycznej i różnym podporządkowaniu organizacyjnym, głównie 
oddziały „Ognia” i dystansujące się od nich, ale także działające przeciwko nowemu porządkowi 
ustrojowo-politycznemu,  niektóre grupy żołnierzy b. Armii Krajowej, które po formalnym  
rozwiązaniu tej organizacji przez własne dowództwo, nie zaprzestały konspiracyjnej działalności. 
Zewnętrzne przejawy aktywności obu ugrupowań były dostrzegalne gołym okiem także w naszym 
Gimnazjum. Niektórzy chłopcy ze starszych klas mieli już wówczas po 18-20 lat. Wielu z nich 
działało podczas okupacji  w partyzantce. Po wojnie część z nich pozostała nadal w strukturach 
podziemia, wcale się przed tym  nie kryjąc – o czym wyżej. Poprzez nich pewne elementy działań 
konspiracyjnych przedostały się także do naszej Drużyny i objęły nawet najmłodszych harcerzy z 
mojego Zastępu „Zbójników”.  Zrywaliśmy afisze propagandowe oficjalnych władz w okresie 
pamiętnego referendum w czerwcu 1946 roku i wyborów do Sejmu w lutym 1947 r. rozklejaliśmy 
ulotki podziemia. Niektórzy brali udział w zdobywaniu sprzętu wojskowego z jednostek Armii 
Radzieckiej powracających z frontu przez węzeł kolejowy w Chabówce. Dla części z nich skończyło 
się to później różnymi represjami karnymi. Godzi się podkreślić, że chłopcy ci, w tym jeden z 
organizatorów tych akcji, Władek Mlekodaj, zachowali się w śledztwie bardzo dzielnie i godnie. Nie 
ujawnili żadnych nazwisk pozostałych uczestników tych, pożal się Boże, akcji konspiracyjnych, 
dzięki czemu uniknęli oni, wśród nich i ja, łatwych do przewidzenia, konsekwencji ze strony 
organów bezpieczeństwa.
Obok tych, mniej groźnych przejawów działalności konspiracyjnej, pojawiać się zaczęły w 
Rabce i okolicach akty terroru fizycznego, w postaci zabójstw dokonywanych przez  „chłopców z 
lasu”, głównie „Ogniowców” nie tylko  na funkcjonariuszach UB i MO, czy żołnierzach Wojska 
Polskiego, ale również na Bogu ducha winnych mieszkańcach Rabki, w tym nawet ostrzelanie 
budynku sanatorium, w którym przebywały na leczeniu żydowskie dzieci uratowane z holokaustu. 
Co więcej, mordów tych dokonywały grupy zbrojne nawet na członkach swoich organizacji, którzy 
tylko ujawnili zamiar  zaprzestania tej działalności, bo chcieli wrócić do domów, podjąć naukę, 
ułożyć sobie powojenne życie. Pierwszym wstrząsem, jaki przeżyłem, było zamordowanie naszego 
kolegi z I klasy, Edka Liszki z Chabówki. Nieco później zastrzelony został Jasiek Dybaś z Łęgów, 
członek „Ognia”, a w czasie okupacji  Żołnierz AK. Darzyłem Jaśka szczególną  wdzięcznością, 
bowiem  uratował mnie, kiedy topiłem się w jakimś wykrocie na Poniczance.
![]()  | 
| Pierwsi powojenni maturzyści szkoły dra Wieczorkowskiego. | 
Godzi się także gwoli sprawiedliwości i historycznej prawdy podkreślić niezwykle rozumną postawę  
części rabczańskiego nauczycielstwa i inteligencji skupionych w Kole Przyjaciół Harcerstwa w 
Rabce w osobach Dr Witolda Żebrowskiego, Mgr Marii Jezierskiej, Haliny Lukasiewicz, Pani  Ireny 
Porzyckiej, Inż. Józefa Grochowalskiego, Dyr. Ferdynanda Balona, Ks. Józefa Hojoła, czy Prof. 
Edmunda Chodaka, którzy dostrzegali zagrażające nam niebezpieczeństwa na ,,burzliwym terenie 
Rabki,, i podejmowali działania wpływające ,,uspokajająco na gorące umysły harcerzy i harcerek,,. 
(Są to cytaty z protokołów zebrań Koła). To w znacznym stopniu dzięki tym najmądrzejszym z 
mądrych ludzi w Rabce wielu z nas ówczesne  wydarzenia i okoliczności  nie zaprowadziły do owego 
„lasu”, a byłoby to bardzo łatwe, lecz skłoniły do nauki i pracy w takim państwie, jakie było, bo 
przecież w tamtych realiach geopolitycznych inne być nie mogło. Ale  bratnia krew lała się nadal.
![]()  | 
| Katecheta ks. Józef Hojoł, kapelan "Żółtej Dwójki". Źródło: http://www.janowice.info.pl/  | 
Któregoś dnia na przedwiośniu 1946 r.  kiedy przyszliśmy do Gimnazjum, dotarła do nas wiadomość, 
że minionej nocy został zastrzelony w swoim mieszkaniu na Słonem ojciec naszego kolegi z II klasy, 
Zdziśka Misiaka, nasz nauczyciel PW i WF, Pan Józef Misiak. Po zajęciach, wraz z kilkoma 
kolegami udaliśmy się do mieszkania PP Misiaków przy ul. Poniatowskiego na Słonem. Zamki u 
drzwi wejściowych na klatkę schodową i do ich mieszkania,  były powystrzelane z broni maszynowej, 
co dowodziło, że napastnikom tych drzwi nie otwierano.   W jednym z pokojów,  ujrzałem  
zmasakrowane, posiekane seriami z pistoletu automatycznego  zwłoki Pana Misiaka. Były już 
ułożone na tapczanie. Przy nich klęczała zrozpaczona Pani Misiakowa ze Zdziśkiem. Do dzisiejszego 
dnia stoi mi przed oczami ten wstrząsający obraz i słyszę słowa wdowy: „zobaczcie dzieci, co ci 
bandyci zrobili z moim mężem i za co, że  uczył  w waszym Gimnazjum?”.
Całe Gimnazjum i Liceum, tzn. zarówno profesura, jak i uczniowie oraz  Drużyna Harcerska, 
wzięliśmy udział w pogrzebie. Zapamiętałem, jak ktoś z mężczyzn wynosił na rękach Panią 
Misiakową, bo zemdlała podczas opuszczania trumny  do grobu.
Było tajemnicą poliszynela, że tej zbrodni dokonali  „chłopcy od Ognia”. To był  mord 
jednoznacznie o charakterze terrorystycznym, w celu zastraszenia miejscowej ludności oraz organów 
Państwa poprzez  ukazania, „kto tu,  na Podhalu  rządzi.”
Z tego co mi wiadomo, Pan Misiak nie był zaangażowany w  jakąkolwiek działalność polityczną. Nie 
należał do  żadnej partii. Przybył wraz z rodziną do Rabki w  końcowej fazie wojny,  ze wschodniej 
Polski. Sprawcy mordu wzięli zapewne i to pod uwagę, że to nie był  ktoś z „miejscowych”,  jako że 
podobne zbrodnie dokonane wcześniej na mieszkańcach Podhala, wywoływały „antyogniowe” 
nastroje wśród ludności tego regionu.  Ówczesna „wieść gminna”  wymieniała nazwiska i 
pseudonimy uczestników owego mordu, ale nie zamierzam ich powtarzać, ponieważ nie wiem,  na ile 
polegało  to na prawdzie. Również nie są mi znane  wyniki śledztwa w tej sprawie, które z całą 
pewnością było prowadzone przez nowotarskie organy śledcze. Nie dotarły także do mnie żadne 
informacje, by ktoś był za tę zbrodnię sądzony. Mogę się jedynie domyślać, że śledztwo umorzono „z 
powodu niewykrycia sprawców” (stosowana i obecnie formuła procesowa), bo istotnie, mogła istnieć 
taka zmowa milczenia, jako skutek zastraszenia ze strony ówczesnego „zbrojnego podziemia”, że 
ludzie po prostu bali się zeznawać, co o tej sprawie wiedzieli, a organy ścigania – nie ustaliwszy 
konkretnych  sprawców zbrodni – nie miały przeciwko komu wnieść oskarżenia.
Ze Zdziśkiem Misiakiem  spotkałem się jakoś w drugiej połowie lat 50-tych, kiedy obaj wracaliśmy 
autobusem z Rabki do Krakowa, ja po odwiedzinach u rodziców, on u matki. Był już wówczas po 
studiach na UJ i pracował jako nauczyciel matematyki w jakiejś szkole, nie pamiętam, gdzie. Mówił 
mi, że matka i on wiedzą, kto dokonał mordu na jego ojcu, ale żadnych nazwisk nie wymieniał.
Po pewnym czasie, kiedy jeszcze pełniłem służbę w Marynarce Wojennej,  dotarła do mnie,  
do Gdyni wiadomość, że w Rabce, podczas jakiejś  uroczystości z udziałem miejscowej młodzieży, na 
której przemawiał XY dawny harcerz naszej Drużyny ZHP z lat 1945-48 (zwolniony z więzienia w 
ramach „popaździernikowej odwilży”) Pani Misiakowa  publicznie zarzuciła mu, (podobno nawet go 
spoliczkowała), że to on był współsprawcą zamordowania jej męża, a zatem nie ma moralnego prawa 
zajmować się  wychowaniem  młodzieży. Po tym incydencie, zostało podjęte  śledztwo przeciwko XY 
(wcześniej prowadzone o działalność szpiegowską na rzecz wywiadu brytyjskiego – został bowiem w 
latach 50-tych przerzucony do Polski z Anglii z zadaniami wywiadowczymi). Dodano do niego wątek  
mordu dokonanego  na P. Misiaku. W jakiś czas później XY zmarł.
Po latach, kiedy  byłem Zastępcą Prokuratora Generalnego, Zdzisiek Misiak zapowiedział mi 
swoją wizytę. Spodziewając się, ze będzie mnie indagował o  sprawę XY, ściągnąłem z archiwum 
akta śledztwa i zaznajomiłem się z nimi.. Wynikało z nich, że poza zeznaniami Pani Misiakowej, 
brak było innych dowodów potwierdzających uczestnictwo XY w tej zbrodni, przy czym Pani 
Misiakowi zeznała, że sama na własne oczy go owego dnia nie widziała, lecz „ktoś” jej powiedział o 
jego obecności „na czatach” pod ich mieszkaniem w dniu mordu. Ten  „ktoś”  przesłuchiwany w 
śledztwie już w normalnych „popaździernikowych” warunkach, plątał się w zeznaniach, wreszcie 
zasłonił się niepamięcią.  XY natomiast, stanowczo w śledztwie  zaprzeczał, by miał jakikolwiek 
udział w tej zbrodni, a ponieważ ujawnił szereg akcji ugrupowania „Ognia” w których osobiście i 
wespół z innymi członkami tej organizacji uczestniczył, a także wskazał wszystkie osoby, które 
udzieliły mu pomocy, kiedy został przerzucony przez wywiad angielski do Polski, jego wyjaśnienia 
wydały się prowadzącym śledztwo zasługujące na wiarę. W tej sytuacji, na zasadzie „testis unus – 
testis nullus” (jeden dowód – żaden dowód), umorzono ponownie śledztwo, tym razem „z braku 
dostatecznych dowodów winy” (też formuła procesowa stosowana w takich przypadkach przez 
organy wymiaru sprawiedliwości i obecnie).
Zdzisiek przyjął moje tłumaczenia do wiadomości, ale 
pozostał przy swoich przekonaniach. 
A więc, wojna, już po jej zakończeniu, zbierała swoje śmiertelne żniwo. Bezsensownie lała się 
bratnia krew i to w sytuacji, kiedy Polacy, po latach wojennej hekatomby mieli prawo oczekiwać 
spokoju i osobistego bezpieczeństwa. I wtedy i dzisiaj nie mogę i nie chcę tego zrozumieć, a tym 
bardziej usprawiedliwić, bowiem był to najzwyklejszy bandytyzm i barbarzyństwo, mające wszelkie 
prawne cechy zbrodni, a jeśli zważyć, że działy się one  podczas autentycznej wojny domowej, to były 
to zbrodnie wojenne wg prawa międzynarodowego, nie podlegające  przedawnieniu. O teherańskich, 
jałtańskich i poczdamskich postanowieniach miałem wówczas pojęcie bardzo mgliste. Instynktownie 
jednak czułem, że owo przelewanie w tym czasie bratniej  krwi do niczego, poza kolejnymi 
cierpieniami ofiar i ich rodzin,  nie prowadzi,  niczego w układzie geopolitycznym zmienić nie może, 
natomiast naturalnym dążeniem narodu będzie odbudowa zniszczeń wojennych, uruchamianie 
gospodarki, rozwój kultury i nauki. Skryte egzekucje nadal jednak trwały.
![]()  | 
| Obóz harcerski w Rabce-Zaryte. Fot. ze zbiorów Piotra Romańskiego  | 
Nie wiele brakowało, a również nasza Drużyna  padłaby ofiarą bandyckiego terroru w czasie 
pobytu na obozie za Szczawnicą latem 1946 roku. Któregoś dnia, kiedy wraz z kilkoma harcerzami 
pełniłem dyżur w obozie, zaś Drużyna z naszym kapelanem, ks. Hojołem poszła do lasu po drewno 
na wieczorne ognisko, pojawiła się u nas paroosobowa, uzbrojona grupa z furmanką. Byli to ludzie 
od „Ognia”. W sposób zupełnie bezceremonialny weszli do naszego magazynku żywnościowego i 
poczęli ładować nasz  prowiant na furmankę. W pewnym momencie nadszedł na to nasz Drużynowy 
i jednocześnie Komendant Obozu, Mietek Jarosławski,  wtedy jeszcze student medycyna na UJ w 
Krakowie. Zażądał od nieproszonych gości  wyjaśnienia  tego najścia. Wówczas dowodzący grupą, 
wziąwszy Mietka za kierownika obozu drużyny żydowskiej,  (taka istotnie  biwakowała w pobliżu) 
polecił swoim podkomendnym zastrzelić  na miejscu „tego parszywego Żyda”. Na szczęście w tym 
właśnie czasie wrócił ks. Hojoł z  pozostałą częścią Drużyny. Jego zdecydowana interwencja 
zapobiegła tragedii. Dr Jarosławski, potwierdził ten incydent, kiedy po wielu latach spotkaliśmy się 
w Zakopanem przyznając, że wrócił tego dnia z  bardzo, ale to bardzo dalekiej podróży. Zbawienne 
wkroczenie ks. Hojoła miało i ten skutek, że nasz prowiant, który już  niemal w całości  był na wozie, 
wrócił z powrotem do magazynku. Godzi się dodać, że Ks. Hojoł był uprzednio kapelanem oddziałów 
AK na tym terenie i był znany osobiście żołnierzom tego ugrupowania.  Sam też znał wielu z nich, 
jako że wykonywał wśród nich posługę duszpasterską. Część z nich – o czym już wyżej mowa – 
przeszło do „Ognia”. Stąd rozpoznał  dowódcę zbrojnej  grupy napastników, o czym świadczy fakt, że 
zwrócił się do niego słowami: „Słowik, co to ma znaczyć. To są moi harcerze”. Na co ten – 
stanąwszy na baczność - odpowiedział: „Księże Kapelanie, widocznie zaszła jakaś pomyłka”. 
Dowodzi to, że i ów „Słowik” znał osobiście księdza.
Tu moja dygresja. Kilka lat temu, kiedy przypomniałem to zdarzenie w czasie naszego 
dorocznego spotkania seniorów dawnej Żółtej Dwójki z Gimnazjum i Liceum Dr Wieczorkowskiego, 
jeden z naszych ówczesnych harcerzy, który wraz ze mną pełnił dyżur w kuchni i podobnie jak ja, był 
świadkiem tego najścia i tak samo, jak ja był zielony ze strachu, zaprzeczył, by w ogóle takie 
zdarzenie miało miejsce. Nie zasłaniał się niepamięcią, lecz kategorycznie stwierdzał, że nic takiego się nie zdarzyło. Tak oto tworzą się fałszywe mity i legendy, jako przejaw relatywizmu moralnego i 
historycznego.
Były i inne bandyckie działania „chłopców od Ognia”.  Pani Prof. dr n.med. R. R. nasza    
koleżanka z  I i II klasy rabczańskiego Gimnazjum z lat 1945-46 opowiadała mi niedawno swoje 
przejścia z „Ogniowcami”. Jej ojciec, przedwojenny oficer  WP pełniący służbę w Warszawie, kupił 
w połowie lat 30-tych posesję letniskową w  Rabce, do której na wakacje zjeżdżał na wywczasy z 
rodziną. W kampanii wrześniowej dostał się do niewoli niemieckiej. Roma  z matką pozostały w 
stolicy, gdzie zastało ich w 1944 r. powstanie warszawskie. Zdołały wydostać się z płonącego miasta  
i dotrzeć etapami do Rabki. Po ucieczce Niemców Roma, podobnie, jak my, podjęła naukę w 
Gimnazjum Dr-a Wieczorkowskiego. Obie z matką oczekiwały na powrót ojca z niemieckiej niewoli. 
Wiedziały, że żyje bowiem przez cały czas utrzymywały z nim kontakt korespondencyjny. Pewnego 
dnia grupa „od Ognia” wtargnęła do ich rabczańskiego mieszkania i pod groźbą rozstrzelania,  
zrabowała im wszystko, co zdołały wynieść z powstania, zwłaszcza biżuterię, dolary i nieco lepszą 
odzież. Po powrocie ojca z niewoli wolały natychmiast powrócić do ruin Warszawy, niż narażać  się 
na kolejne wizyty „chłopców od Ognia”.
Kontynuując ten temat trzeba też przyznać, że odpowiedzią organów ścigania na te i inne 
akty terroru, było nasilenie represji w stosunku do rzeczywistych, jak i domniemanych sprawców, a 
nawet miejscowej ludności, podejrzewanej, nierzadko bezpodstawnie, o udzielanie pomocy 
zbrojnemu podziemiu. I w ten sposób zamykał się ów zaklęty krąg, znaczony kolejnymi, śmiertelnymi  
ofiarami.
![]()  | 
| Harcerze "Żółtej Dwójki" podczas wycieczki na Turbacz. Fot. ze zbiorów Tadeusza Klimińskiego.  | 
Dla tych kolegów z rabczańskiego Gimnazjum i Drużyny Harcerskiej, którzy byli 
zaangażowani w działalność podziemną, sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Zaczęli 
więc indywidualnie i zbiorowo opuszczać kraj i przedzierać się na Zachód. Niektórym udało się 
nawet jakoś urządzić i zapewnić sobie przyszłość. Np. Staszek Skowroński, syn miejscowego 
organisty, po przedostaniu się do Stanów Zjednoczonych, wstąpił do US Army, został oficerem, brał 
udział w wojnie koreańskiej. Został tam ranny i jako inwalida wojenny armii amerykańskiej, wiódł 
później życie weterana w nowej ojczyźnie. (Ta wzmianka jest oparta o osobiste relacje jego 
młodszego brata Aleksandra, też członka naszej Drużyny Harcerskiej). O innych słuch zaginął.
Warszawa,  październik 2015 r. 
Józef Szewczyk






Brak komentarzy:
Prześlij komentarz