Działania wojenne wygasły, w miejsce niemieckich władz wojskowych, pod koniec września, w Rabce rozpoczęła działalność administracja okupacyjna. Sanatoria, pensjonaty i większe domy zostały skonfiskowane przez władze okupacyjne. W części z nich utworzono domy wypoczynkowe i szpitale dla żołnierzy niemieckich, część została przeznaczona na kwatery dla wojskowych i cywilnych pracowników administracji, kolejne stały się siedzibami niemieckich instytucji i przedsiębiorstw.
Willa „Słonce” również została zarekwirowana. Rodzinie Janowców pozostawiono tylko niewielkie mieszkanie. Pozostałą część domu, po opuszczeniu go przez kwaterujące wojska, przekazano pod siedzibę zarządu firmy „Klee und Jägier”. Kierował nią wiedeńczyk, inżynier Jäger. Zajmowała się ona budową dróg na terenie Generalnego Gubernatorstwa, była właścicielem licznych kamieniołomów, z których pozyskiwano potrzebny budulec. Jeden z nich znajdował się w Zarytem, za willą „Marysieńka”. Wśród zatrudnionych tam robotników pracowali przymusowi pracownicy żydowscy z obozu w Rabce. Wysadzali za mostem kolejowym nad Rabą olbrzymie bloki kamienne – wspomina Jerzy Janowiec - które były od lat piękną ozdobą tej rzeki i też poszły na podbudowę dróg. Baliśmy się bardzo żeby nie odkryli kamienia na Luboniu Wielkim wzdłuż żółtego szlaku Borkowskiego, przez turnie. Dlatego też powzięto akcje zamazania znaków na szlaku.
Niemiecki personel wraz z młodzieżą Hitlerjugend na schodach prowadzących do willi "Jaworzyna" |
Pod koniec września 1939 roku, po miesięcznej tułaczce w domu zjawił się Mietek, który był na obozie pod Kielcami. Jerzy Janowiec: Po miesiącu zjawił się średni brat Mietek. (…) Przyszedł piechotą w strasznym stanie. Buty powiązane sznurkiem, ubranie w dziurach pospinane agrafkami, strasznie wymizerowany, ale żywy, ucieszyliśmy się bardzo. Helena mogła częściowo odetchnąć, jednak nadal niepokoił ją los Staszka i męża. W połowie października nadeszła wreszcie wiadomość od Stanisława. Był w Warszawie u wujostwa. Chciał kontynuować studia i pracować w stolicy. Po załatwieniu najważniejszych spraw przyjechał w odwiedziny do Zarytego.
Jak się okazało w swych wojennych wędrówkach dotarł aż do Lwowa. Tam odwiedził braci Heleny, Romana Mastalskiego i Aleksandra Niezabiłowskiego. W mieszkaniu wujka spotkał się z ojcem, który dotarł do Lwowa 16 września z resztkami swej jednostki. 20 września Rosjanie zajęli Lwów. Najbliżsi za wszelką cenę chcieli zatrzymać Andrzeja. Proponowali przebranie się w cywilne ubranie. Prosili, tłumaczyli, że to już koniec, ale nic nie wskórali. Andrzej twierdził, że honor oficera nie pozwala mu na takie rozwiązanie. Postanowił wrócić do koszar. Wyszedł z mieszkania w mundurze. Na ulicy został zatrzymany przez bojówkę komunistyczną i przekazany w ręce NKWD.
Po tym wydarzeniu Staszek postanowił opuścić okupowany przez Rosjan Lwów. Zanim linia demarkacyjna przecinająca ziemie polskie została uszczelniona, początkiem 1940 roku, wraz z rodziną matki przeszedł przez „zieloną granicę” do Generalnego Gubernatorstwa. Dotarł do Warszawy, gdzie początkowo zamieszkał u wujostwa, a potem wynajął mieszkanie.
Helena Janowiec z synami Mieczysławem i Stanisławem oraz ojczymem Szymonem Mysiakiem |
Kapitan Andrzej Janowiec, 1920 rok |
Po kilkudniowym pobycie w domu Staszek powrócił do Warszawy, w której przebywał przez cały czas okupacji, choć formalnie pozostawał mieszkańcem gminy Rabka zameldowanym „w Zarytem pod numerem 87”. W stolicy od czerwca 1940 roku pracował jako technik w zakładach radiotechnicznych F.S.W. (Fermelde Technische Stadwerke Abt.KDA. Warschau). Praca w takiej firmie dawała „mocne” papiery i chroniła od wywózki na przymusowe roboty do Niemiec. Staszek szybko nawiązał konspiracyjne kontakty. Początkowo podjął na tajnych kompletach studia politechniczne. W lipcu 1942 roku został zaprzysiężonym żołnierzem Armii Krajowej, przyjął pseudonim „Krawat”. Cały czas utrzymywał kontakt z rodziną, systematycznie odwiedzając matkę i młodszych braci.
Helena Janowiec wraz z synami Mieczysławem, Stanisławem i Jerzym. |
Najserdeczniejsza Halusiu!
Chciałbym Ci chociaż w kilku słowach dać znać o sobie, że żyję i trzymam się dotąd zdrowo. Nie mam spokoju o Was, czy żyjecie, czy wróciliście Wszyscy i to mnie najbardziej martwi. Jedynym marzeniem moim jeszcze w życiu, by Was zobaczyć! Chciałbym Wam przesłać życzenia świąteczne – a może już – o ile nie osobiście, to może z bliższa prześlę weselsze. (…) Nie wiem też co z domem, czy spalony! Pisz Haluśka krótko, parę zdań jako odpowiedz na powyższe, bym otrzymał.
Najserdeczniejsze pozdrowienia przesyłam i całuję Cię Haluśka gorąco oraz Jureczka, Miecia i Stasia.
Helena natychmiast wysłała odpowiedź, która prawdopodobnie dotarła do Andrzeja. Kilka kolejnych powróciło jednak z adnotacją adresat nieznany. Kontakt się urwał. W styczniu 1940 roku znajomy weterynarz z Nowego Targu przekazał Helenie pozdrowienia od męża. Jemu i grupie kilku oficerów udało się zbiec z obozu jenieckiego w Starobielsku. Namawiali do wspólnej ucieczki również kapitana Janowca, ale odmówił. Miał kłopoty ze zdrowiem, poza tym zaczęto zwalniać z obozu szeregowych żołnierzy, oficerowie liczyli, że w dalszej kolejności zostaną zwolnieni również oni.
Koperta z listem wysłanym do obozu w Starobielsku. Widoczna pieczęć "Retour Inconno." co oznacza "Zwrot poczty. Adresat nieznany." |
Jurek w 1942 roku ukończył szkołę podstawową w Rabce. Aby uchronić się przed wywózką na roboty przymusowe do Niemiec kontynuował naukę w zawodowej szkole handlowej w Krakowie, przy ul. Dietla. Tam zetknął się z działalnością „Szarych Szeregów” oraz uzupełniał naukę na tajnych kompletach. Zamieszkał u cioci na Podgórzu, ale prawie na każdą niedzielę był w Rabce. W kwietniu 1943 roku berlińskie radio podało wiadomość o odkryciu w Katyniu masowych grobów oficerów polskich wymordowanych, jak informowała oficjalna propaganda, wiosną 1940 przez radzieckie NKWD. Zorganizowano komisję Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, która miała przeprowadzić ekshumację ciał pomordowanych. Przez całą wiosnę „Goniec Krakowski” drukował listę nazwisk zidentyfikowanych oficerów. Znowu odżył strach o los ojca. Jurek przebywający w Krakowie systematycznie kontrolował notatki prasowe. Na szczęście informacja o rozstrzelaniu kapitana Andrzeja Janowca nie pojawiła się. Odetchnęli. Nie wierzyli w tym czasie oskarżeniom niemieckim. Ludzie mówili, że oficerowie z obozów jenieckich zostali zwolnieni przez Rosjan lub przeniesieni w głąb Związku Radzieckiego. Tych, których znaleziono w Katyniu, według „dobrze poinformowanych” wymordowali Niemcy kiedy ich schwytali. Międzynarodowy Czerwony Krzyż, do którego zwróciła się z prośbą o pomoc Helena, również nie potwierdził śmierci kapitana Janowca.
Informacja otrzymana od Niemieckiego Czerwonego Krzyża |
Willa "Słońce" |
Trudno mówić „co by było gdyby”. Fakt, że grupa bojowa weszła do budynku po sforsowaniu drzwi od strony północno–zachodniej. Niemiec mieszkający na parterze siedział cicho, wypuścił tylko przez okno dziewczynę pracującą w kuchni. Ta zwiała szybko w obawie o swoją fryzurę, bo „chłopcy z lasu” golili głowy dziewczynom sypiającym z Niemcami. Grupa weszła po schodach na pierwsze piętro do wąskiego korytarza, na który wychodziły drzwi wszystkich pomieszczeń zajętych przez Niemców. Któryś krzyknął: „Bitte aufmachen, polnische Wehrmacht!!!”, popierając rozkaz serią automatu wzdłuż korytarza. Po chwili Niemcy zaczęli strzelać przez zamknięte drzwi. Cały korytarz i schody znalazły się w krzyżowym ogniu. Grupa została zmuszona do odwrotu. Na przeciw schodów były dwie sypialnie, z których strzelano, także Niemiec z parteru zaczął strzelać do wycofujących się partyzantów. Nieudana akcja dobiegła końca, „Sójka” [3] otrzymał postrzał w brzuch. Rannego doniesiona na kocu na Skalisne, gdzie zmarł. Został pochowany w prowizorycznym grobie na prawym brzegu Raby. Aż dziw, że była tylko jedna ofiara – przy takim ostrzale na wąskiej klatce schodowej mogli zginąć wszyscy. [4]
W lipcu 1944 roku, na wakacyjny urlop, z Warszawy przyjechał Staszek. Radość była ogromna. Podczas pobytu zawiadomił rodzinę, że ma dziewczynę i zamierza się żenić. Tymczasem wojska niemieckie ponosiły klęski na froncie wschodnim. Rosjanie zajęli Lublin i zbliżali się do Warszawy. Staszek, pod koniec lipca, przerwał urlop. Przeczuwał, że coś się wydarzy. 1 sierpnia wybuchło w stolicy powstanie. Szeregowiec z cenzusem „Krawat” został żołnierzem batalionu „Miłosz” mjr Stefana Jastrzębskiego „Miłosza”. Wszedł w skład kompanii „Ziuk” dowodzonej przez por. Józefa Romana ps. „Ziuk”. Kompania, złożona w większości z ochotników walczyła na odcinku wschodnim Śródmieście Południe, tocząc ciężkie walki w rejonie Al. Ujazdowskich i ul. Wiejskiej.
Staszek walczył przez cały czas powstania. W czasie walk na ulicy Wiejskiej, nieopodal Gmachu Sejmu, 27 września 1944 roku, został ciężko ranny, serią w pierś. Koledzy zanieśli nieprzytomnego Staszka do szpitala powstańczego, który mieścił się w piwnicach pod budynkami przy ulicy Mokotowskiej 55 i 56, gdzie po kliku godzinach zmarł z powodu odniesionych ran. Pochowany został na prowizorycznym cmentarzu, w ogrodzie na tyłach kamienicy pod nr 26, przy Al. Ujazdowskich.
Przez długi okres czasu rodzina nie wiedziała nic o jego śmierci. Dopiero po kilku tygodniach po upadku powstania, wiadomość o śmierci Staszka przekazała rodzinie jego narzeczona, Zofia Krowicka, do której w ostatnim liście napisał: Pamiętaj, że w razie gdybym nie wrócił, ty zawiadom moją Mamę. Powiedz jej, że to „był mój obowiązek.”
Żołnierze batalionu "Miłosz" w Śródmieściu Południowym podczas powstania warszawskiego. Źródło: www.nac.gov.pl |
Pogrzeby podczas powstania warszawskiego. Źródło: www.nac.gov.pl |
Stanisław Janowiec ps. "Krawat" |
Była jesień, ciemna noc okupacji zbliżała się do końca. – wspomina Jerzy Janowiec – Jednak Niemcy do końca kąsali nas swoimi wilczymi kłami. Nadzorowałem na dworcu kolejowym w Rabce (razem z kierownikiem szkoły podstawowej w Zarytem, p. Gorgoniem, który też w „Podhalu” pracował) rozładunek wagonów kolejowych z kartoflami. Wozacy przewozili kartofle dużymi dwukonnymi wozami do magazynów spółdzielni w Rynku. Akurat w tym dniu Niemcy przeprowadzili obławę na partyzantów na Luboniu Wielkim. (…) Płonęły biedne góralskie zabudowania na polanie Surówki u Krzysiów, a wraz z nimi cały życiowy dorobek właścicieli. Co chwilę słychać było serie z karabinów maszynowych, wybuch granatów, a dym z płonących zagród wiejskich osnuwał białym welonem całe południowe stoki Lubonia Wielkiego.
Dworzec kolejowy w Rabce |
Podszedł do mnie znajomy wozak i szepnął na ucho: „panie Jurku, trzeba by wspomóc księdza na plebanii tymi kartoflami, bo w parafialnej kuchni dla biednych nie mają co do garnka włożyć…” Powiedziałem – oczywiście, zrób to tylko dyskretnie, żeby wpadki nie było. Dużego ryzyka nie było, wozy do magazynu przejeżdżały tuż obok plebanii, i tak trzy pełne wozy zamiast w niemieckim magazynie wylądowały w piwnicy u ks. Zdebskiego. Później co chwila przychodził ktoś po prośbie, z torbą lub pustym woreczkiem, które dyskretnie były wypełniane kartoflami. Przyszedł nawet jeden z granatowych policjantów. Znałem go, był to ojciec mojego kolegi Adama, bardzo porządny człowiek, współpracował z podziemiem przez całą okupację. (…) Wokół wagonów w czasie przeładowania kręciła się chmara dzieciaków. Wyłapywały one każdy kartofel, który wpadł do błota. Czasem któryś z robotników rzucał łopatę pod wóz żeby biedne dzieciaki miały co zbierać. Wszystko by było dobrze gdyby, te „obdartusy” swoją zdobycz odnosiły od razu do domu. Tymczasem zdobyte kartofle usypywali sobie w pryzmy z drugiej strony rampy, żeby w ten sposób nie tracić czasu na każdorazowy transport zdobyczy do rodzinnych domów.
Pech chciał, że zauważyli to dwaj żandarmi niemieccy, którzy razem z dużym psem wilczurem, patrolowali dworzec. Podeszli do mojego wagonu, zapytali kto tu dowodzi. Nie spodziewając się niczego zeskoczyłem z wagonu, podszedłem do nich, a wtedy jeden bez uprzedzenia rąbnął mnie pięścią w twarz. Wpadłem w kałuże i błoto, a drugi Niemiec poszczuł na mnie psa, który zaczął mnie szarpać na wszystkie strony. Instynktownie zacząłem się bronić, tarmosiliśmy się z tym psem w błocie. Raz pies był na wierzchu, raz ja i tak to trwało przez kilka minut. Z późniejszych relacji robotników, którzy byli świadkami tego zdarzenia, dowiedziałem się, że jeden z żandarmów wyjął pistolet i chciał mnie chyba zastrzelić, tylko obawiał się żeby psa nie zranić. Mieli dobra zabawę obserwując moją nierówną walkę z psem. Po jakiejś chwili odwołali psa i odeszli – widocznie do innych zadań, ważniejszych niż ochrona paru kartofli „ukradzionych” przez dzieciaki. Robotnicy jakoś mnie pozbierali i odtransportowali do domu. Przez dwa tygodnie kurowałem swoje poszarpane ręce i nogi. Do pracy już nie wróciłem – ukrywałem się aż do wyzwolenia.
Żołnierze niemieccy w Rabce |
Most kolejowy w Zarytem. |
Na gościńcu coraz większe kolumny wojsk niemieckich. W białych ochronnych skafandrach na nartach i pieszo, samochodami i na motocyklach uciekali w popłochu. Rozbiegliśmy się do swoich domów. Ludzie pochowali się po suterynach i piwnicach. Ja chciałem jeszcze dobiec do domu, do matki i brata. Jednak drogę odcięli mi wycofujący się Niemcy. Nie mogłem się zdecydować żeby przebiec gościniec pomiędzy nimi. Leżałem przy płazach ułożonych wzdłuż ścieżki schodzącej z gościńca do domu Polczaków. Do domu miałem około 100 m., jednak dzielił mnie od niego gościniec, przez który wycofywali się pod ostrzałem uciekinierzy niemieccy. Czekałem na odpowiedni moment żeby dobiec do domu. Wtem w budynek Tadka Kowalczyka uderzył pocisk artyleryjski, fontanna belek, dochówek i gruzu poleciała w powietrze. Za chwilę drugi pocisk uderzył w budynek koło kapliczki pod „Warszawianką”, trzeci trafił w stodołę Jurczaka. Za każdym razem leciały w powietrze belki, deski i szczątki rozbitego budynku. Huk był niesamowity bo od tych budynków dzieliło mnie niecałe 150 metrów, Jak się później okazało to radzieckie czołgi wyszły na prostą koło „Miernika” i zaczęły ostrzał budynków, na szczycie gościńca, koło naszego domu. Na domiar złego pod „Warszawianką” usadowiła się grupa radziecka z karabinem maszynowym i zaczęła strzelać do wycofujących się Niemców wzdłuż gościńca.
Panorama Zarytego, 1938 rok. |
Dojście do domu miałem absolutnie odcięte. Wycofałem się więc rakiem poza budynek Polczaków i skierowałem się do ich zewnętrznej piwniczki ziemnej, gdzie już się zebrała cała ich rodzina. Byłem przy drzwiach tej piwniczki jak nastąpił straszny wybuch. Razem z drzwiami wyrwanymi podmuchem z zawiasów wpadłem do środka. Wycofujący się Niemcy wysadzili most drogowy na gościńcu oddalony zaledwie 50 m. od piwniczki, w której się schroniłem. Nikomu nic się nie stało, tylko uszy od wybuchu ogłuchły.
Wszyscy byli wystraszeni: co z nami będzie, jacy oni są, ci „wyzwoliciele”. Za piętnaście minut zaroiło się od tych „ciubaryków”. Coś okropnego co to było za wojsko. Worki na plecach, karabiny na sznurkach, do pasa przytroczony osmolony kociołek.
Wróciłem do domu. Rodzina ukryła się w oborze u Zabawów, bo z Bani od strony Rabki był jeszcze ostrzał z karabinu maszynowego. Posiedzieliśmy trochę w tej oborze, bo kule latały po całym podwórku i wróciliśmy do domu żeby dobytku pilnować. Niewiele dało się uchronić, wszystko było uważane jako zdobyczne, poniemieckie. „Dawaj klucze od wsiech komnat” krzyczeli do matki i nie można im było wytłumaczyć, że tam przecież jest wszystko otwarte. Przed domem postawili armatę i zaczęli strzelać w kierunku na Rabkę i do tego karabinu maszynowego, który strzelał z Bani. W budynku od tych strzałów wyleciały wszystkie szyby, piece popękały od podmuchu i spadła część dachówek – a przecież to styczeń, zima. (…) W każdym razie radość była wśród ludzi ogromna, że to już koniec okupacji, że już jesteśmy u siebie.
[3] Józef Flig ps. "Sójka" figuruje w spisie partyzantów biorących udział w późniejszych akcjach oddziału partyzanckiego, dlatego w akcji tej zginął prawdopodobnie Stanisław Śmietana ps. "Sarna". W akcji tej brali udział także Mieczysław Siwek ps. "Ryś" i Władysław Fudro ps. "Jeleń".
[4] W parę tygodni później, nieopodal cmentarza w Klikuszowej, na szosie zakopiańskiej, samochód inżyniera Jägera został ostrzelany. Jäger zginął na miejscu, niestety wraz z nim zginął kierowca – Polak, który przed wojną był pracownikiem Ochotniczej Straży Pożarnej w Rabce.
Serdeczne podziękowania składamy Jerzemu Janowcowi za udostępnienie materiałów z rodzinnego archiwum.
cdn.
[3] Józef Flig ps. "Sójka" figuruje w spisie partyzantów biorących udział w późniejszych akcjach oddziału partyzanckiego, dlatego w akcji tej zginął prawdopodobnie Stanisław Śmietana ps. "Sarna". W akcji tej brali udział także Mieczysław Siwek ps. "Ryś" i Władysław Fudro ps. "Jeleń".
[4] W parę tygodni później, nieopodal cmentarza w Klikuszowej, na szosie zakopiańskiej, samochód inżyniera Jägera został ostrzelany. Jäger zginął na miejscu, niestety wraz z nim zginął kierowca – Polak, który przed wojną był pracownikiem Ochotniczej Straży Pożarnej w Rabce.
Serdeczne podziękowania składamy Jerzemu Janowcowi za udostępnienie materiałów z rodzinnego archiwum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz